niedziela, 21 stycznia 2018

Natasza Socha - "Dwanaście niedokończonych snów"


Są książki, które zaskakują. Które opisem czy fabułą wydają się „nie z naszej bajki” i po które pewnie byśmy nie sięgnęli, gdyby nie rekomendacja osoby o podobnym guście czy zwykły przypadek. Tak właśnie u mnie było z najnowszą książką Nataszy Sochy Dwanaście niedokończonych snów. Reklamowana jako opowieść świąteczna, pomiędzy wieloma innymi propozycjami na ten okres roku, nie zwróciła mojej uwagi, choć pozostałe książki autorki uwielbiam! Niestety, zeszłoroczne Biuro przesyłek niedoręczonych, choć przyjemne i lekkie w odbiorze, nie zachwyciło mnie tak bardzo, jak na to liczyłam i w połączeniu z okładkowym opisem najnowszej książki, sprawiło, że nie wpisałam tej ostatniej na listę tegorocznych bożonarodzeniowych lektur. Dzięki uprzejmości autorki i wydawnictwa Pascal, Dwanaście niedokończonych snów niespodziewanie pojawiło się jednak na mojej półce i muszę wyznać, że to najlepsza z przeczytanych przeze mnie tegorocznych świątecznych historii.

Momo, niespełna trzydziestoletnia ekscentryczna właścicielka galerii z równie ekscentrycznymi ręcznie wykonanymi eksponatami, w których zwykłym przedmiotom nadawane jest drugie życie – całkowicie niezgodne z ich pierwotnym przeznaczeniem, prowadzi dość monotonne życie. Unika kolorów, ubierając wyłącznie neutralną czerń i urządzając mieszkanie w bieli, stroni od nowych znajomości i rozrywek. Po rozpadzie małżeństwa zamknęła się szczelnie w kokonie własnych fobii i narzuconych sobie ograniczeń, izolując się niemal całkowicie od zewnętrznego świata. Tymczasem w jej życiu pojawiają się sny, których znaczenia dziewczyna nie potrafi zrozumieć i które nagle, w zupełnie niespodziewanych momentach, urywają się, zostawiając Momo z pytaniami o przesłanie i obietnicę, którą ze sobą niosą.

„Tyle że człowiek zazwyczaj wstydzi się swoich snów, nie przywiązuje do nich wagi lub sądzi, że to nic nieznaczący teledysk, poskładany z poszczególnych obrazów, które zobaczył w ciągu dnia. A tymczasem noc nakarmiona jest wszystkim tym, co nas boli. Co doskwiera, kłuje, czego się człowiek chciałby nauczyć, ale nie ma odwagi. Przez co płacze, choć czasem bardzo powściągliwie. W łóżku nie tylko się śpi. W łóżku człowiek przechodzi psychoanalizę, choć często zupełnie nie zdaje sobie z tego sprawy.”

Tytułowe dwanaście niedokończonych snów zabiera bohaterkę w podróż, w której odkrywa ona, że jest innym człowiekiem, niż dotychczas myślała. Że nie trzeba w życiu bać się kolorów, spontaniczności czy braku planów. Że można otworzyć się na nieznane i czerpać z życia pełnymi garściami. I że każda historia zasługuje na opowiedzenie, a prawda nie zawsze jest taka, jaką na pierwszy rzut oka się wydaje. I że warto ją odkryć, tylko po to, by móc znowu zacząć oddychać pełną piersią.

Niewątpliwą zaletą najnowszej powieści Nataszy Socha są jej bohaterowie. Postacie nietuzinkowe i wykradające się wszelkim schematom. Ekscentryczna Momo, nieco dziwaczny Seweryn czy wreszcie ciotka Rebeka, która nie raz rozbawiła mnie do łez i której ironiczne poczucie humoru i dystans do rzeczywistości, całkowicie podbiły moje serce. I choć w książce znalazłam metafizykę i odrobinę magii, której tak bardzo się obawiałam czytając jej opis, to dodaje ona wyłącznie smaczku całej historii.

Dwanaście niedokończonych snów to mądra historia o dojrzewaniu do życia, opowiedziana w zupełnie nieoczywisty sposób. Nie ma w niej banału, przesadnej słodyczy i lukru, którego nie brakowało w wielu świątecznych historiach, które tego roku przeczytałam. Jest za to dojrzała mądrość, odrobina niebanalnego humoru i historia, która niepostrzeżenie pochłania czytelników i wciąga ich w książkowy świat. Co najważniejsze – wbrew okładce i zimowej aurze powieści, książkę przeczytać można o dowolnej porze roku i sprawdzi się ona równie dobrze, jak podczas zimowych wieczorów. W każdym czasie wyciągniemy z niej tę samą lekcję, której Momo udziela starsza pani znana już czytelnikom Biura przesyłek niedoręczonych:

„Podobno każdy człowiek ma kilka punktów zwrotnych w swoim życiu. To one zapoczątkowują nowy cykl, nowe ja. Nie można ciągle tkwić w jednym miejscu, nie można siedzieć na tym samym krześle. Ilość dni, które wypełniają nasze życie, stale się zmniejsza, a przecież nie o to chodzi, żeby tylko zrywać kartki z kalendarza.”

* książka przeczytana dzięki uprzejmości autorki oraz wydawnictwa Pascal


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz