Najszczęśliwsza dziewczyna na świecie Jessicki Knoll to
książka, której nie sposób było przegapić – ani w mediach, ani na półkach w
księgarniach. Akcja promocyjna, która rozpoczęła się kilka dobrych tygodni
przed premierą, wściekle żółty grzbiet książki i zapowiedź rychłej ekranizacji
zrobiły swoje. Do lektury książki siadałam pełna entuzjazmu i ciekawa, czy i ja
będę równie zachwycona książką, co polecający ją redaktorzy licznych
amerykańskich gazet.
TifAni FaNelli ma
wszystko – wymarzoną pracę w znanym kobiecym czasopiśmie, świetne ciuchy i dodatki,
doskonałego i bogatego narzeczonego, a także rozmiar XS, który jej zdaniem
wciąż jest zbyt duży. Na jej palcu lśni obrzydliwie drogi i stary pierścionek
zaręczynowy, który dobitnie pokazuje wszystkim zainteresowanym, że rodzina w
którą wkrótce się wżeni, to „stare pieniądze” i swoista arystokracja Nowego
Jorku. Kiedy więc okazuje się, że o wydarzeniach z czasów jej pobytu w liceum
ma zostać nakręcony film dokumentalny, Ani widzi w tym okazję nie tylko do
przedstawienia własnej wersji wydarzeń, ale i udowodnienia wszystkim, jak
daleko udało jej się zajść.
Powrót do rodzinnej miejscowości sprawia, że Ani musi
stanąć twarzą w twarz ze swoją przeszłością, która pełna jest mrocznych
sekretów. Okazuje się, że nie wszystko złoto, co się świeci, a tytuł „najszczęśliwszej
dziewczyny na świecie” nie do końca pasuje do głównej bohaterki.
Pierwsze rozdziały książki przywodziły mi na myśl lubiany
przeze mnie serial sprzed paru lat. Ani wydawała się być doskonałą towarzyszką
dla Blair i Sereny z Gossip girl – typowa „it girl”, która w przerwach od
wydawania niezarobionej przez siebie kasy, snuje intrygi i gada o seksie. Z
każdym kolejnym rozdziałem fabuła stawała się jednak coraz bardziej
skomplikowana, a w miarę poznawania przeszłości bohaterki, czytelnik miał szansę
zrozumieć jej psychikę i motywację.
Więcej o fabule pisać nie będę, bo chętni sami sprawdzą
jakie sekrety skrywa Ani, a pozostali prędzej czy później trafią na filmową
adaptację, która podobno jest już przygotowywana przez m.in. Reese Witherspoon
(która, jeżeli to ona miałaby zagrać główną rolę, jest całkowitym zaprzeczeniem
tego, jak wyobrażałam sobie bohaterkę). Warto jednak napisać, że Najszczęśliwszą
dziewczynę na świecie czytało mi się przyjemnie i nawet szablonowe zakończenie,
nie zepsuło mojego odbioru książki jako całości. Głównej bohaterki nie
polubiłam co prawda aż do końca, ale tym razem zupełnie mi to nie
przeszkadzało. Podobało mi się natomiast stopniowe odkrywanie wydarzeń z
przeszłości i moje zaskoczenie, kiedy w końcu poznałam sedno sprawy.
Czy Najszczęśliwszą dziewczynę na świecie określiłabym jako „it
book”? Raczej nie, bo zdarzało mi się czytać już dużo lepsze książki. Jeżeli
jednak szukacie czegoś lekkiego na weekend, co jednocześnie nie będzie typową obyczajówką
czy kryminałem, możecie śmiało sięgać po tę książkę. Mam jednak wrażenie, że
bardziej trafi ona do młodych czytelniczek – tych, które częściej sięgają po Cosmopolitan,
z którego wywodzi się autorka książki. Dla zwolenniczek Twojego Stylu i Wysokich
obcasów niedługo postaram się podrzucić inną propozycję:)
Witherspoon odpowiada za produkcję, ale wątpię, żeby obsadziła siebie w głównej roli. Też nie przypomina Ani z mojej wyobraźni.
OdpowiedzUsuńPowieść podobała mi się, z zastrzeżeniami, i ciekawi mnie ta wielka sława książki - podobny syndrom jak przy Dziewczynie z pociągu.
Mam nadzieję, że faktycznie zajmie się tylko produkcją.
UsuńSława głównie z reklamy... Głośno o niej było. No i mam wrażenie, że kilka lat temu podobałaby mi się bardziej. Ale teraz też źle nie było, podobnie z resztą jak z Dziewczyną z pociągu. Szału nie ma, ale wielkiego dramatu też nie.
Ja to chyba byłam ślepa bo nie widziałam :) Ani reklamy ani w księgarni ... "Dziewczyna z pociągu" była wszędzie - ale "Najszczęśliwszą dziewczynę na świecie" chyba mnie unikała. Ale skoro książka jest dobra i tak opisana zachęcająco co sięgnę po nią z chęcią :)
OdpowiedzUsuń