czwartek, 4 października 2018

J.P. Delaney - "W żywe oczy"



Uwielbiam historie nieoczywiste. Takie, które wymykają się utartym schematom, wodzą czytelnika z nos i bawią się konwencją. Niewątpliwie z tym wszystkim mamy do czynienia w książce J.P.Delaneya W żywe oczy.

Po sukcesie znakomicie przyjętej Lokatorki autor serwuje na wznowienie powieści, którą debiutował, a która pierwotnie nie wzbudziła oczekiwanego zainteresowania. I choć lekturę samej Lokatorki wciąż mam przed sobą, wiem już, że autor trafi do grona moich ulubieńców. W żywe oczy to bowiem doskonała rozrywka, od której dosłownie nie mogłam się oderwać.

Główna bohaterka, Clair, jest aktorką, która z uwagi na problemy z wizą zatrudnienie znajduje jedynie w kancelarii prawnej. Jej zadaniem jest uwodzenie mężczyzn na zlecenie ich żon. Ten test wierności nie zawsze jednak toczy się tak, jak powinien i kiedy jedna z klientek ginie, dziewczyna nagle znajduje się w kręgu podejrzanych.

Dokładnie w tym miejscu rozpoczyna się gra autora w kotka i myszkę z czytelnikami. Delaney wodził mnie za nos, jak nikt dotychczas, a ilości zwrotów akcji mógłby mu pozazdrościć nawet Remigiusz Mróz. I choć momentami akcja stawała się już naciągnięta do granic możliwości, a ja gubiłam się już całkowicie, w tym, kto tak naprawdę jest podejrzanym, to nie zmieniło to niczego w efekcie wow, jaki książka we mnie wzbudziła.

W żywe oczy to z pewnością jedna z ciekawszych jesiennych premier, którą z czystym sumieniem gorąco Wam polecam.

* książka przeczytana dzięki uprzejmości Wydawnictwa Otwartego


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz