O tym, że Audrey Hepburn była ikoną kobiecej klasy i piękna,
ideałem w oczach wielu i ponadczasową gwiazdą, nie trzeba nikogo przekonywać.
Obok Marilyn Monroe to właśnie jej twarz zdobi nie tylko obrazy czy plakaty,
ale również kalendarze, zeszyty czy etui na telefony. Biografii tej wspaniałej
kobiety było już wiele, powstał nawet film o jej życiu. Czy można więc było
napisać jeszcze coś nowego i ciekawego? Czy da się jeszcze zaskoczyć fanów aktorki?
by Mel Ferrer, Audrey Hepburn Estate Collection |
Audrey w domu udowadnia, że taka możliwość istnieje. Ta
biografia jest inna niż wszystkie, nie tylko z uwagi na jej treść, ale przede
wszystkim z powodu autora. Luca Dotti to młodszy syn Audrey Hepburn, ten, dla
którego gwiazda swego czasu rzuciła hollywoodzkie życie i została stateczną
włoską żoną i matką. Taki właśnie obraz Audrey – domowej, intymnej i zupełnie
innej niż ta, która obecna jest w świadomości tłumów, pragnął pokazać autor w swojej
książce. Jak sam wskazał we wstępie, inspiracją do biografii matki, stał się
plakat, który zawisł na ścianie pokoju jego najstarszego syna. Było to chyba
najsłynniejsze zdjęcie aktorki z kultowego filmu „Śniadanie u Tiffany’ego”, w którym gwiazda, w
wieczorowej sukience, skrywała się za wielkimi czarnymi okularami i wpatrywała
w witrynę słynnego jubilera. Na pytanie ojca, co to zdjęcie robi na jego
ścianie, Vinzenzo Dotti z dziecięcą szczerością odparł, że to przecież jego babcia.
Luca Dotti książkę dedykuje właśnie swoim dzieciom, bo to
im przede wszystkim próbuje pokazać, kim tak naprawdę była Audrey. Mało w niej zdjęć
czy plakatów z kolejnych filmów czy publicznych występów, nie brakuje natomiast
rodzinnych scen, pamiątek z wakacji czy kulinarnych zapisów. Ukazana na kartach
książki Audrey to nie hollywoodzka ikona, ale kochająca matka, przyjaciółka czy
kochanka. Dzięki tej biografii nie poznamy kolejnych plotek z kulisów powstawania
„My Fair Lady” czy „Rzymskich wakacji”, nie zagościmy też na oskarowej gali. Będziemy
jednak mieli niepowtarzalną okazję usiąść z Audrey Hepburn przy wielkanocnym
stole czy odprężyć się wraz z nią po powrocie do domu z kolejnej podróży.
Audrey Hepburn Estate Collection |
Książka posiada ciekawą formę, która również wyróżnia ją na
tle innych biografii aktorki. Rozdziały wskazują na najważniejsze etapy życia
Audrey i miejsca szczególnie bliskie jej sercu. Podrozdziały zaś, to nic innego
jak kolejne dania kulinarne, które odgrywały ważną rolę w jej życiu. Autor,
dzięki odnalezionemu notesowi z kulinarnymi przepisami zbieranymi przez Audrey,
przypomniał sobie najważniejsze smaki dzieciństwa i postanowił podzielić się nimi
z czytelnikami. Teraz więc, nie tylko dowiemy się, jaki makaron uwielbiała
Audrey i co stanowiło jej ulubiony deser, ale dodatkowo będziemy mogli przygotować
sami identyczne dania i poczuć się choć przez chwilę, jak aktorka zasiadająca
przy stole w swojej ukochanej La Paisible.
© Bob Willoughby/MPTV Images |
Myślę, że fanów autorki nie trzeba dłużej przekonywać do
zapoznania się z książką. Biorąc pod uwagę, że od jej premiery minęło już kilka
tygodni, z pewnością mają ją oni na swoich półkach. Tym natomiast, dla których
Audrey Hepburn jest jedynie znana twarzą z dawnych lat, Audrey w domu mogę
polecić jako pięknie wydaną książkę kulinarną, w której znajdziecie niezwykłe
połączenie kuchni holenderskiej, włoskiej, szwajcarskiej i amerykańskiej –
prawdziwe multikulti;)
* książka przeczytana dzięki uprzejmości Wydawnictwa Literackiego
Baardzo chętnie bym przeczytała :) Jedna z takich książek, które warto mieć na półce, nawet jeśli się na co dzień nie przepada za tego typu literaturą ;)
OdpowiedzUsuńwww.maialis.pl
dokładnie tak:) ja mojej z pewnością nikomu nie oddam:)
UsuńZawsze wolałam Marilyn od Audrey, ale w związku z tym, że biografię tej pierwszej wszystkie już przeczytałam, może czas odwrócić się w stronę tej drugiej :D
OdpowiedzUsuńhttps://kulturalnaszafa.wordpress.com/
ja ma mam różne etapy;) ale generalnie uwielbiam obydwie:)
UsuńEch, chciałabym przeczytać, chciała.... ;) Ale nie proponuj mi pożyczki, pewnie moja mama sobie kupi :)
OdpowiedzUsuńGdyby jednak nie kupiła, to wystarczy słowo:)
Usuń