Agnieszka Lis swoją najnowszą książką zatytułowaną Pozytywka postawiła mnie przed niezwykle
trudnym zadaniem. No bo jak napisać recenzję książki, o której mimo dwóch dni
przemyśleń, nadal nie ma się wyrobionego zdania? Którą w połowie miało się
ochotę rzucić w kąt i więcej do niej nie wracać, a potem pochłonęło się
praktycznie jednym tchem?
Marzenia głównej bohaterki Pozytywki właśnie się spełniają. Biedna dziewczyna ze wsi, bez
wykształcenia i perspektyw, wychodzi za mąż za księcia z bajki. Baśniowy ślub,
piękna suknia i wielkie wesele mają być wstępem do życia godnego księżniczki.
Niestety, jak to często w życiu bywa, nie wszystko złoto, co się świeci, a
wyśniony książę po ślubie stał się na powrót okropną ropuchą… Monika w swojej
nowej rodzinie jest traktowana jak kolejny rekwizyt – ma siedzieć w domu,
ładnie się prezentować i broń Boże nie próbować mieć własnego zdania. No i
oczywiście – najważniejsze zadanie – rodzić dzieci. I tak pewnie by było, gdyż
bohaterka była absolutnie pozbawiona nawet odrobiny ikry i koncentrowała się
głównie na czystości parapetów, gdyby nie interwencja teściowej. Ta, chociaż
synowej nie lubi i uważa ją za pospolitą „wiochę”, jednocześnie dostrzega w
dziewczynie siebie sprzed lat i postanawia, za pomocą Moniki spełnić swoje
młodzieńcze marzenia. Wysyła synową na studia, znajduje jej pracę i ubiera w
kolejne modne ciuszki niczym lalkę Barbie. Wszystko idzie dobrze, Monika
rozwija się i spełnia swoje nieco już przykurzone marzenia, aż w końcu okazuje
się, że jest w ciąży…
Więcej fabuły nie zdradzę, napiszę tylko, że do tego
momentu miałam już całkowicie dość wszystkich bohaterów tej książki. Monika
jawiła mi się niczym bezmyślna ameba czy marionetka, za której sznurki należy
pociągać, inaczej smętnie leży w kącie, jej mąż był kawałem drania, a teściową
podejrzewałam o poważne problemy psychiczne objawiającej się rozdwojeniem jaźni
(co z kolei w dalszej części książki przytrafiło się jej synowi). I nagle, nie
mam pojęcia w jaki sposób, książka zupełnie się zmieniła. Nagle Monika nabrała
charakteru i choć nie do końca popierałam jej motywację i kierunek przemiany,
jej postać w końcu zaczęła mnie intrygować. Z chęcią czytałam opis jej
przemiany z szarej gąski w rekina sukcesu i analizowałam motywy działań. Często
potępiałam jej decyzje ale w końcu zainteresowałam się jej losem i coraz
szybciej i chętniej przewracałam kolejne kartki.
Pozytywka nie jest powieścią cukierkową. Nie ma w niej
przesłodzonych bohaterów, jasnych odpowiedzi. Absolutnie nie jest to książka
czarno-biała, mieni się ona, podobnie jak jej bohaterowie, tysiącami odcieni
szarości. Monika nie była w mojej ocenie ani lepsza, ani gorsza od pozostałych postaci.
Determinowana swoją przeszłością popełniała czyny często karygodne, a jednocześnie
łatwo było znaleźć dla niej usprawiedliwienie. Do końca nie polubiłam głównej
bohaterki, jednak udało jej się mnie zaintrygować. A Agnieszce Lis udało się
stworzyć pierwszą od dawna powieść obyczajową dla kobiet, która wymknęła się
utartym schematom i zaskoczyła czytelnika. Z cała pewnością sięgnę po inne książki
autorki, licząc, że i w nich ciekawe i nietypowe historie.