Jakiś czas temu na obserwowanych przeze mnie blogach
książkowych, aż zaroiło się od recenzji „Marsjanina” Andy’ego Weir’a i zdjęć
blogerów w tekturowych kaskach. Mój blog nie działał wtedy jeszcze zbyt prężnie
więc akcja niestety mnie ominęła, a i tematyka książki nie powalała na kolana,
zdecydowałam się więc przeczytać ją przy okazji, o ile kiedykolwiek wpadnie mi
w ręce. Teraz, kiedy zaczyna się robić głośno o jej ekranizacji, stwierdziłam,
że najwyższa pora na odrobinę kosmosu. Szczęśliwie dla mnie, moja wspaniała
miejska biblioteka już ją miała i co tu dużo pisać – książka okazała się
ogromną niespodzianką.
Mark’a Watney’a, czyli tytułowego Marsjanina, poznałam
podczas pięknego urlopowego popołudnia i początkowo nie była to udana
znajomość. Miałam ochotę odłożyć książkę na półkę i sięgnąć po coś bardziej w
moim guście, niezawierającego żadnych nudnych kosmicznych wiadomości i ani
odrobiny przedmiotów ścisłych. Ale ponieważ nie lubię się poddawać i jest
zaledwie kilka książek, przez które nie udało mi się jeszcze przebrnąć (wciąż
mam mocne postanowienie poprawy!), dałam sobie i książce jeszcze kilka
rozdziałów. Całe szczęście bo książka okazała się genialna!
Mark to kosmiczny MacGyver
- potrafi stworzyć coś z niczego, naprawić wszystkie sprzęty i nawet wyhodować
kosmicznego ziemniaka. Kiedy więc zostaje niechcący porzucony przez członków
kosmicznej misji na Marsie, jest w stanie nie tylko przeżyć, ale i obmyślić
plan powrotu na Ziemię, prowadząc przy tym pamiętnik, lektura którego sprawiła,
że momentami parskałam śmiechem na cały głos. Moi domownicy mieli już
serdecznie dość słuchania „zabawnych fragmentów”, których w książce naprawdę nie brakowało…
Oprócz doskonałej rozrywki „Marsjanin” to także pouczająca
lekcja o tym jak istotna w życiu każdego człowieka jest znienawidzona przeze
mnie fizyka i chemia. Tym samym, powinien on, obok „Blackout” Marka Elsberga, zostać
lekturą obowiązkową w każdym gimnazjum. Gwarantuję Wam, że gdybym wtedy znała
treść tych książek, uważałabym na zajęciach zdecydowanie bardziej i kto wie,
może teraz pracowałabym w Polskiej Agencji Kosmicznej? Z chęcią przeczytałabym
w ramach obowiązkowych książkowych lektur coś ciekawszego, niż „Nad Niemnem”…
Póki co wracam jednak na Ziemię i z niecierpliwością czekam
na ekranizację „Marsjanina”. Coś czuję, że będzie to naprawdę dobry film! A kto
nie czytał ten trąba ;)