Pokazywanie postów oznaczonych etykietą historyczna. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą historyczna. Pokaż wszystkie posty

piątek, 17 sierpnia 2018

Magdalena Majcher - "W cieniu tamtych dni"


Od zawsze lubiłam historię. Nie bez powodu pisałam z niej maturę, a obok polskiego i angielskiego był to mój ulubiony szkolny przedmiot. Podczas nauki odkryłam, że ważniejsza od historii narodów i wielkich przełomów jest historia jednostki. To jak pamiętne zdarzenia wpłynęły na życie konkretnej dziewczyny czy chłopca, jak potoczyły się losy ich rodziny i co w obliczu zawieruchy dziejów stało się z ich marzeniami.

Historię, która odpowiada na właśnie tak zadane pytania, w swojej najnowszej książce opowiada Magdalena Majcher. W cieniu tamtych dni to opowieść o losach Emilii i Krzysztofa, którzy w czasie powstania warszawskiego walczyli o wolną Polskę. I o ile losy tego zrywu znają chyba wszyscy Polacy, to historie poszczególnych powstańców wciąż pozostają dla nas zagadką. Żyjemy w czasach, w których wciąż wysłuchać możemy ich świadectwa i poznać bieg wydarzeń ich oczami, zazwyczaj jednak skupiamy się na tym, co działo się podczas samych walk. Tymczasem mam wrażenie, że równie ważne jest to, co działo się z tymi tysiącami młodych ludzi już po opadnięciu bitewnego kurzu. Kiedy stolica powoli podnosiła się z gruzów, powstańcy, którzy przetrwali, również musieli na nowo budować swoje życie. W całkiem innej, choć również nieprzyjaznej rzeczywistości. Zamiast wdzięczności i szacunku, częściej spotykały ich szykany nowej, komunistycznej władzy, czy nieprzychylne głosy cywilów, którzy obwiniali ich o zrujnowanie Warszawy.

Autorka zgrabnie połączyła teraźniejszość z przeszłością. Powstańczą historię Emilii poznajemy dzięki jej 20-letniemu wnukowi, który opiekując się schorowaną babcią, na strychu rodzinnego domu odnajduje pudełko zawierające kilkadziesiąt niewysłanych listów do tajemniczego Krzysztofa. Odpowiedź na pytanie, kim był mężczyzna i dlaczego przesyłki nigdy nie zostały doręczone, pozwoli mu nie tylko na lepsze poznanie ukochanej babki, ale również zrozumienie zagmatwanych rodzinnych relacji.

Magdalena Majcher stworzyła powieść, która porusza serca i wciąga do świata warszawskich okopów i mroków kanałów. Jednocześnie autorce udało się uniknąć zbędnego patosu i nadmiernej gloryfikacji powstańców, ukazując ich takimi, jakimi byli  naprawdę – jako młodych ludzi, którym przyszło żyć w trudnych czasach. Którzy, pomimo bombardowań i powszechnych łapanek, chcieli kochać, śmiać się i bawić. Po prostu żyć. Dziś niezwykle popularny stał się młodzieżowy slogan YOLO (you only live once – żyjesz tylko raz), który usprawiedliwiać ma w mniemaniu co niektórych niemal każdy wybryk. Tak naprawdę jednak to właśnie do tamtych czasów pasował on idealnie. Konieczność łapania każdej chwili szczęścia i spokoju sprawiała, że wśród powstańców tak wiele było gorących romansów i głębokich przyjaźni. Wiedzieli oni, że jutra może nie być, a dzisiejszy ukochany, jutro może być kolejną mogiłą do opłakania.

Książkowa Emilia, choć wykreowana przez autorkę, zdaje się jednak postacią niezwykle rzeczywistą i wiarygodną. W jej historii brak jest cukierkowej miłości czy nadludzkiego heroizmu. Wręcz przeciwnie, los nie oszczędza głównej bohaterki, a jej wybory – choć może mało romantyczne, są jednocześnie całkowicie zrozumiałe i w pełni uzasadnione okolicznościami. Magdalena Majcher nie bała się również pokazać, iż często trauma wojny dotyka nie tylko tych, którzy ją przetrwali, ale również kolejnych pokoleń. Ciekawym wątkiem w powieści jest bowiem relacja Emilii z córką, która przekłada się następnie na wychowanie Mikołaja. I choć akurat postać wnuka głównej bohaterki wydaje mi się zbyt wyidealizowana, to z pewnością ukazuje wzorzec zachowania młodych ludzi w stosunku do dawnych bohaterów, o jakim obecnie możemy chyba wyłącznie pomarzyć.

W cieniu tamtych dni to powieść, którą z całą pewnością mogę polecić każdemu. Starsi czytelnicy być może odnajdą w niej echo własnej przeszłości, a młodzi otrzymają lekcję historii, która nauczy ich szacunku nie tylko do powstańców, ale również własnych dziadków. Nie zapominajmy bowiem, że nie tylko Warszawa miała swoich bohaterów i kto wie, jakie historie możemy odnaleźć na własnych zakurzonych strychach.

* książka przeczytana dzięki uprzejmości Autorki oraz wydawnictwa Pascal

środa, 11 stycznia 2017

Remigiusz Mróz - "Świt, który nie nadejdzie"


O Remigiuszu Mrozie słyszeli już chyba wszyscy. Nawet jeżeli nie przeczytaliście jeszcze żadnej z jego książek, to pewnie trafiliście na ich reklamę w prasie czy internecie. Nie sposób również wejść do jakiejkolwiek księgarni (w tym internetowej), w której choćby jedna z jego książek nie byłaby wyeksponowana na półce z bestsellerami czy „gorącymi” nowościami. Trzeba przyznać, że różnorodność i częstotliwość wydawanych przez autora książek może zaskakiwać. Coraz częściej pojawiają się jednak głosy, które podchodzą do pisarza sceptycznie, zarzucając mu zbytni pośpiech, który niestety odbija się na jakości wydawanych tomów. Czy słusznie?

Świt, który nie nadejdzie to kolejna z książek Mroza, która przenosi nas do przeszłości. Tym razem autor zabiera nas do stolicy Polski, która właśnie odbudowuje się po I wojnie światowej i wielu latach zaborów. W mroczny półświatek Warszawy XX-lecia międzywojennego wkracza bokser z mroczną przeszłością, niejaki Ernest Wilmański. Już pierwszego dnia pobytu w mieście, tuż po wyjściu z pociągu, wpędza się on w kłopoty, ratując pannę w opałach, której daleko jednak do niewinnego dziewczęcia. Stając w jej obronie pięściarz naraża się jednej z najgroźniejszych organizacji przestępczych – słynącym z okrucieństwa Bannikom. Czy Ernest poradzi sobie z nadciągającymi problemami i jaka w tym będzie rola pewnej pełnej ideałów policjantki? Tego dowiemy się na ponad 500 stronach powieści.

Niestety, Świt, który nie nadejdzie to kolejna książka autora, którą jestem nieco rozczarowana. Ernest Wilmański nie przypadł mi do gustu, a jego przygody nie okazały się dla mnie wciągające. Książka, w mojej ocenie, jest jeszcze słabsza niż W cieniu prawa i nieomal pokusiłabym się o stwierdzenie, że powieści historyczne autorowi po prostu nie wychodzą, gdybym w pamięci nie miała doskonałego Parabellum, którą to trylogię po prostu uwielbiam i uważam za jedne z lepszych książek autora. Zdaję sobie bowiem sprawę, że przy takiej ilości wydawanych powieści nie sposób, żeby wszystkie były równe i słabsze momenty po prostu muszą się zdarzać. Tym razem jednak zaprezentowana fabuła mnie rozczarowała i zupełnie nie wciągnęła. Coś, co miało być „mroczną opowieścią o międzywojennej przestępczej Warszawie”, okazało się mało wciągającą historią człowieka, który niby chciałby zmienić swoje życie, ale w sumie to aż tak mu nie zależy. A jak już nie może być praworządnym obywatelem, to chociaż zrobi trochę zamieszania w lokalnym półświatku.

Przykro mi, ale po autorze tego kalibru spodziewałam się o wiele więcej. Wiem, że Remigiusz Mróz potrafi zaskoczyć zwrotami akcji i stworzyć pełnokrwistych bohaterów, których kochamy albo nienawidzimy. Tym razem tego wszystkiego, co stanowi o fenomenie autora, zabrakło, a uczucia po lekturze pozostały wyłącznie letnie. Wiem jednak, że spadek literackiej formy był chwilowy, ponieważ już wydany niemalże w tym samym czasie Behawiorysta porywa i zapiera dech w piersiach. Czekam z utęsknieniem na powieść historyczną autora, która w moim prywatnym rankingu będzie mogła powalczyć o laur pierwszeństwa z doskonałą trylogią Parabellum, a póki co ostrzę moje czytelnicze kły na mające dziś premierę Wotum nieufności, reklamowane jako polskie House of cards.

* książka przeczytana dzięki uprzejmości wydawnictwa Czwarta Strona


piątek, 29 lipca 2016

Remigiusz Mróz - "W cieniu prawa"



Kolejna, piąta wydana w tym roku książka Remigiusza Mroza przenosi nas do austriackiego dworku z początków XX wieku, który staje się tłem do kryminalnych manipulacji, rodzinnych rozgrywek i typowych dla autora nagłych zwrotów akcji.

Erik Landecki, miejscowy rozrabiaka i syn zmarłej niedawno mieszkanki pobliskiej wsi, nieoczekiwanie otrzymuje pracę pucybuta na dworze Raisental, należącym do szlacheckiej rodziny von Reigner. Pan domu, dumny i władczy baron Hendrik von Reigner ma dwóch synów, starszego Juliusa, na którym spoczywa obowiązek zapewnienia ciągłości roku, a który jednocześnie jest nieodpowiedzialnym hulaką, niedającym rękojmi prawidłowego zarządzania rodową fortuną oraz młodszego Marca-Oliviera, który choć zupełnie inny niż brat, sam również ma jedną wadę – zupełnie nieodpowiednią narzeczoną Sophie. Kiedy pierwszej nocy po zatrudnieniu Erika, dziedzic rodu zostaje znaleziony zamordowany we własnej komnacie, cała odpowiedzialność za śmierć panicza spada na nowoprzybyłego pucybuta. Na pytanie kto i dlaczego zabił Juliusa będzie musiał odpowiedzieć Erik, którego życie zależeć będzie od rozwiązania kryminalnej zagadki.

Jak zwykle przy opisywaniu kryminału powyższy opis to dopiero zalążek fabuły. I choć książka jest przyjemna w odbiorze i czyta się ją bardzo dobrze, jest to jednocześnie najsłabsza z przeczytanych przeze mnie powieści autora. Tym razem mam bowiem wrażenie, że historia okazała się nieskładna. Niejasne rozwiązania prawne dotyczące dziedziczenia (tutaj nie wchodzę zbyt głęboko, rozbiorowe przepisy prawne do dzisiaj są koszmarem wszystkich prawników zajmujących się regulowaniem sytuacji prawnych nieruchomości i prawem spadkowym), nagłe zwroty akcji, które nie zostały wyjaśnione w książce i tak naprawdę nie wiadomo, czy są one dziełem przypadku czy intrygą bohaterów, a wreszcie nierozwiązana zagadka kryminalna i zupełnie nierealne zakończenie – to wszystko sprawia, że książka do najlepszych tego autora nie należy.

Żałuję, że Remigiusz Mróz nie popracował bardziej nad sylwetkami bohaterów, ponieważ tym razem zamiast wyrazistych postaci w typie Chyłki, Frosta czy Leitnera otrzymaliśmy płaską Sophie, nijakiego Erika, czy wreszcie postać Öllego, o którym chyba nawet sam autor nie wie, czy należał w końcu do tych dobrych, czy też złych.

Niestety, W cieniu prawa mnie zawiodło i to pomimo tego, iż napisana została w jednym z moich ulubionych gatunków literackich. O tym, że autor potrafi pisać świetne książki historyczne świadczy chociażby trylogia Parabellum, którą uważam za jedną z lepszych w wykonaniu autora i tak naprawdę trudno mi powiedzieć, co zawiniło tym razem. Zbyt wiele zwrotów akcji? Nie sądzę, bo i tę sztukę autor opanował od perfekcji – zazwyczaj potrafi niesamowicie zaplątać fabułę i wyjść z tego obronną ręką. Tym razem jednak zbyt wiele wątków pozostało otwartych, a rozwiązania tych zamkniętych zupełnie do mnie nie przemawiają.

Wszystko to nie zmienia jednak faktu, że książkę, jak to zwykle w przypadku tego autora, czytało mi się bardzo dobrze. Lekka kryminalna historia osadzona w ciekawych czasach, ma naprawdę spory potencjał i żałuję, że autor nie poświęcił jej nieco więcej czasu i uwagi. W żaden sposób nie wpływa to jednak na pozycję Remigiusza Mroza na liście moich ulubionych polskich autorów, gdzie póki co pozostaje niezagrożony. A że kolejna część przygód Chyłki ma pojawić się w księgarniach już niedługo, mam nadzieję, że w te wakacje zostanę jeszcze zmrożona;)

* książka przeczytana dzięki uprzejmości wydawnictwa Czwarta Strona