Pokazywanie postów oznaczonych etykietą polacy nie gęsi i swoich autorów mają. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą polacy nie gęsi i swoich autorów mają. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 9 marca 2017

Edyta Świętek - "Noc Perseidów"




Popularne powiedzenie głosi, że z marzeniami należy uważać, bo mogą się one spełnić. Potwierdzeniem tej teorii są nie tylko liczne przypadki z życia każdego z nas, ale również najnowsza książka znanej i popularnej autorki powieści obyczajowych – Ewy Świętek. Noc Perseidów, bo to o niej mowa, to opowieść o marzeniach i o tym, jak często uporczywe podążanie za nimi okazuje się zgubne i przynosi więcej strat niż korzyści…

W pewną letnią noc, wiele lat temu, trójka rodzeństwa wypowiedziała życzenia w wyjątkową noc spadających gwiazd. Każde z nich pragnęło czegoś zupełnie innego  - dziewczynka marzyła o zamieszkaniu w Krakowie, które to miasto wydawało jej się najpiękniejszym miejscem na ziemi, młodszy z braci marzył o pieniądzach i karierze, a starszy o spotkaniu na swej drodze prawdziwego anioła. Po latach, kiedy rodzeństwo dorosło, na ich drodze pojawiły się trudne do dokonania wybory, od których zależało bardzo wiele. Komu z nich spełnienie dziecięcego marzenia przyniesie szczęście?

Ewa Świętek stworzyła zgrabnie napisaną powieść obyczajową z morałem w tle. Po przeczytaniu książki, w mojej głowie kołatało się zdanie powtarzane przez bohaterkę serialowej Brzyduli, że lepsze jest wrogiem dobrego. Stworzony przez autorkę główny bohater książki pozornie ma wszystko – ukończył dobre studia, ma ciekawą pracę, w której być może uda mu się awansować, a przede wszystkim nie może narzekać na brak miłości czy wierności ukochanej kobiety, z którą spędził wiele cudownych lat. Kiedy jednak podejmuje decyzję o zalegalizowaniu związku, odkrywa, że wszystko to, nie jest dla niego satysfakcjonujące i że od życia może oczekiwać czegoś więcej. Ba! To „więcej” po prostu mu się należy, niezależnie od tego, co myślą o tym inni i od tego, kogo przyjdzie mu po drodze skrzywdzić…

Fabuła Nocy Perseidów momentami wydaje mi się nieco naiwna, a jej bohaterowie zdają się być zbyt czarno-biali, przez co stają się mało wiarygodni. Czytelnik nie ma szans sam ocenić motywów poszczególnych bohaterów, zdanie o nich zostało bowiem narzucone niejako odgórnie, przez samą autorkę. Te uchybienia nie powodują jednak dyskomfortu czytania. Książkę czyta się płynnie, a fabuła nie nuży. Z całą pewnością przypadnie ona do gustu miłośniczkom literatury obyczajowej, a miłosne zawirowania bohaterów, przyprawią o drżenie serca co wrażliwsze z czytelniczek. A czy to nie właśnie o te wszystkie emocje w literaturze kobiecej chodzi? 

 * recenzja archiwalna, pojawiła się swego czasu na portalu Polacy nie gęsi i swoich autorów mają

P.S. Nie zapomnijcie, że ten post zawiera słowo, które potrzebne Wam jest do ułożenia hasła konkursowego ;) 

https://www.facebook.com/SlascyBlogerzyKsiazkowi/?fref=ts

czwartek, 10 marca 2016

Marta Kisiel - "Dożywocie"




Kiedy rozpoczynałam lekturę „Dożywocia” Marty Kisiel nic nie zapowiadało wielkiej miłości, jaką zapałałam do tej książki i jej autorki. Klimaty wydawały się być zdecydowanie „nie moje”, fabuła nazbyt fantastyczna, a okładka skierowana bardziej dla dzieci, niż dla dorosłego czytelnika. Zapytacie więc pewnie dlaczego zdecydowałam się książkę przeczytać i zrecenzować? Otóż, jakiś czas temu w mojej okolicy odbywało się spotkanie autorskie z Martą Kisiel, w którym nie brałam udziału, ale na które namawiali mnie liczni znajomi, zachwalając autorkę i jej książki. Jej fenomenu i ich zachwytów wtedy nie rozumiałam, a teraz pluję sobie w brodę, że nie skorzystałam z okazji do osobistego spotkania z autorką i mam nadzieję, że niedługo odbędzie się kolejne, na którym nie tylko zdobędę autograf, ale i zasiądę dumnie w pierwszym rzędzie.

Konrad Romańczuk, główny bohater „Dożywocia”, właśnie odziedziczył w spadku po nieznanym sobie bliżej krewnym dom o wdzięcznej nazwie „Lichotka”, do którego postanowił się przenieść na kilka miesięcy, aby w otoczeniu natury poświęcić się pisaniu działa życia. Był świadomy, że dom ma swoich dożywotników, nikt jednak nie poinformował go, jak bardzo są oni specyficzni…

Zdziecinniały Anioł z alergią na własne piórka o wiele mówiącym imieniu Licho, nieszczęsny panicz Szczęsny, czyli widmo samobójcy z poprzedniej epoki, potwór z głębin pradawnego zła, który gotuje domownikom posiłki, czterech zielonych i oślizgłych Utopców i jedna całkiem zwyczajna kotka, są gwarancją, że Lichotka ani przez moment nie będzie cichym i spokojnym miejscem, o jakim marzył Konrad. Niestety, nowy właściciel nieopatrznie zablokował sobie możliwość powrotu na stare śmieci i z odziedziczoną wesołą menażerią spędzi co najmniej pół roku.

Książka napisana jest w świetny, lekki sposób, powoduje histeryczne wręcz wybuchy śmiechu i nie pozwala odłożyć się choćby na chwilę. Ja sama miałam ochotę natychmiast spakować walizkę i przenieść się do Lichotki chociażby na chwilę. Barwna galeria niezwykłych postaci i ich zakamuflowane zupełnie ludzkie cechy wyolbrzymione i ironicznie podkreślone, sprawiają, że książka jest krzywym zwierciadłem naszych dziwactw, fobii i przyzwyczajeń. Jednocześnie to najlepsza książkowa komedia, jaką kiedykolwiek czytałam i ciężko byłoby mi wybrać jej najciekawsze fragmenty – każde słowo, dialog i rozdział to istna literacka perełka, która udowadnia, że Marta Kisiel na języku polskim zna się jak nikt inny i posługuje się nim lepiej, niż współcześni Szczęsnemu szablą czy dubeltówką;)

Książka powinna znaleźć się na aptecznych półkach, jako antydepresant dostępny bez recepty, a ja śmiało polecam ją każdemu, kto ma ochotę na doskonałą literacką ucztę i rozrywkę. Doskonała wiadomość jest taka, że autorka książki właśnie pracuje nad kontynuacją „Dożywocia”, a w swoim dorobku ma również, ponoć równie dobre, „Nomen omen”.

* książka przeczytana w ramach akcji "Polacy nie gęsi i swoich autorów mają"



wtorek, 16 lutego 2016

Hann Greń - "Cynamonowe dziewczyny"



 O tym, że lubię kryminały wiadomo już od dawna. Ostatnio z prawdziwą przyjemnością przekonałam się, że „Polacy nie gęsi i swoich autorów mają”, a wśród nich także doskonałych „kryminalistów”. Bonda, Miłoszewski czy Puzyńska są popularni już nie tylko w Polsce. Podpisują także zagraniczne kontrakty i czekają na filmowe adaptacje. Chciałoby się krzyknąć jak w reklamie pewnej sieci komórkowej „Brawo Wy, brawo my!”. Z tym większą przyjemnością mogę ogłosić, że do mojej prywatnej listy ulubieńców, właśnie dopisałam kolejne nazwisko. Hanna Greń i jej „Cynamonowe dziewczyny” podbiły moje czytelnicze serce i sprawiły, że mam ochotę na więcej.

Akcja książki rozgrywa się na Śląsku, gdzie niemal równocześnie odkryte zostają dwie makabryczne zbrodnie – w Bielsku-Białej ginie policjant, a w Katowicach zostaje znaleziona okrutnie zamordowana młoda dziewczyna. Dodatkowo, dochodzi do niezwykłego włamania i choć włamywacz zostaje ujęty na gorącym uczynku, odchodzi wolny. Czy te sprawy w jakikolwiek sposób się łączą? Czy mamy do czynienia z jednym mordercą, czy może jest ich kilku? Na te i inne pytania odpowiedzieć musi grupa zaprzyjaźnionych, śląskich policjantów.

Hanna Greń w swojej najnowszej książce stworzyła niezwykle ciekawą kryminalną opowieść, która choć momentami opisuje przerażające okrucieństwo, bywa również zabawna. Książka należy do gatunku tych, od których nie sposób oderwać się choć na chwilę. Język, jakim posługuje się autorka, jest niezwykle łatwy i przyjemny w odbiorze, dzięki czemu skutecznie maskuje pewne niedociągnięcia i nieścisłości w fabule.

„Cynamonowe dziewczyny” to także cała plejada interesujących postaci i charakterów, które niestety poznajemy w niewłaściwym momencie ich „książkowego życia”. Jak się bowiem zorientowałam, mniej więcej w połowie książki, „Cynamonowe dziewczyny” to druga część tzw. wiślańskiego cyklu autorki, którą zapoczątkował „Cień sprzedawcy snów”. Niestety, ponieważ książka wydana została przez inne wydawnictwo, podczas okołopremierowej promocji nie pojawiła się na ten temat żadna wzmianka. Autorka, zapewne zupełnie nieświadomie, przypomina (a w moim przypadku wręcz zdradza) zbyt wiele elementów fabuły poprzedniej części, przez co jej przeczytanie, w chwili obecnej, wydaje mi się zupełnie bezsensowne. Bo po co czytać kryminał, kiedy wiemy już kto zabijał i w jaki sposób został powstrzymany przed kolejnymi zbrodniami?

Brak czytelniczej chronologii jest dla mnie o tyle bolesny i istotny, że książka bardzo mi się podobała i wiem, że z pierwszym tomem byłoby podobnie. Pocieszające jest jednak to, że rozpoczęcie przygody z Hanną Greń od „Cynamonowych dziewczyn” w żaden sposób nie wpływa negatywnie na odbiór książki, która jest niemal zupełnie samodzielna pod względem fabuły.

Reasumując, „Cynamonowe dziewczyny” to kawał dobrej literatury rozrywkowej, w której znajdziemy zarówno doskonałą kryminalną intrygę, jak i humorystyczne momenty. Życie prywatne bohaterów z powodzeniem może być uznane za dobry romans, tak więc książka powinna trafić do gustu prawie każdemu czytelnikowi. 

* książka przeczytana w ramach akcji "Polacy nie gęsi i swoich autorów mają!"