„Jak trywialnie i płasko brzmią relacje sprowadzone do faktów i opatrzone etykietą. I jak łatwo na tej podstawie ocenić drugiego człowieka, wydać na niego wyrok.”
Gdybym opisała tutaj szczegółowo zarys fabuły najnowszej
powieści Magdaleny Knedler, podejrzewam, że zdecydowana większość z Was byłaby oburzona.
Pewnie nie mielibyście ochoty czytać historii Niny, z miejsca ją osądzając i
wyzywając od najgorszych. Niczym się z resztą w tym zakresie od Was nie różnię,
sama w pierwszym odruchu tak właśnie chciałam postąpić. A jednak kiedy ją poznałam,
okazało się, że pod pewnymi względami ze wszystkich bohaterek, jakie dotychczas
pojawiły się w książkach wrocławskiej autorki, to właśnie Nina jest mi
najbliższa. Tylko oddech jest bowiem całkowicie pozbawiony cytowanej trywialności
czy płaskości i wymyka się jakimkolwiek etykietom czy utartym schematom.
Od dwóch lat Ninę i jej męża niewiele już łączy. Zamiast jak
małżonkowie, żyją niczym lokatorzy, którzy chwilami działają sobie na nerwy,
jednak przez większość czasu pozostają na siebie zupełnie obojętni. Choć widmo
rozwodu krąży nad nimi już od dawna, to jednak dusząca tajemnica i tragedia sprzed
dwóch lat nie pozwala na kategoryczne przecięcie relacji. Wypadek, w którym zginął
Szymon, szwagier Niny i mąż Izy, to bowiem tylko skutek wydarzeń, które
rozegrały się wcześniej. Teraz bohaterka postanawia skonfrontować się z siostrą,
w tym celu wyruszając w podróż do mazurskiej wsi, w której mieszka ich matka, by
następnie na Helu odkryć sekrety zmarłego mężczyzny i być może uzyskać
odkupienie win.
Tylko oddech to niezwykle kameralna powieść obyczajowa,
rodzinny dramat ubrany w słowa zamknięty w niespełna trzystustronicowej
książce. Wydarzenia rozgrywają się w ciągu kilku dni, w wąskim gronie bohaterów
i dusznej atmosferze rodzinnego spotkania. Każdy z czytelników inaczej odbierze
tę historię, przepuszczając ją przez filtr własnej wrażliwości i rodzinnych relacji.
Nie jest to z pewnością lekka lektura, którą przeczytacie w wolnej chwili i nie
poświęcicie nawet minutę na refleksję nad nią. Wręcz przeciwnie. Relacje Niny z
mężem, siostrą czy szwagrem będziecie „męczyć” w głowie długo po odłożeniu książki
na półkę. I nie będzie w tym wszystkim miejsca na czarno-białe wnioskowanie o
winie i karze, wybaczenie czy odpuszczenie win. Mam wrażenie, że nie o to
autorce chodziło. Jak wskazała w dedykacji i posłowiu sama autorka to opowieść
o i dla nieidealnych rodzin i niedoskonałych kobiet, a naszym zadaniem jest wyłącznie
próba ich (nas?) zrozumienia.
Magdalena Knedler trafia do mnie z każdą opisaną przez siebie
historią. Mam wrażenie, że nawet instrukcja obsługi mopa jej autorstwa potrafiłaby
trafić na listę moich ukochanych książek. Nie mam pojęcia, dlaczego jej twórczość
wciąż jeszcze nie jest tak rozpoznawalna, jak dzieła innych rodzimych autorek.
Moim celem nie jest krytyka polskich pisarek powieści obyczajowych, których
twórczość uwielbiam i namiętnie czytuję, a po prostu wskazanie, że Knedler
wybija się ponad przeciętność i tworzy książki, dla których trudno znaleźć konkurencję.
Dopracowane językowo i stylistycznie, przemyślane fabularnie, czarujące słowem
i grające na emocjach, ale wciąż przystępne dla przeciętnego czytelnika, który
po dzieła noblistów raczej nie sięga. I choć wciąż twierdzę, że miejscem
autorki są półki z literaturą piękną, a nie popularną czy kobiecą, to jednak trudno
mi wyobrazić sobie, że jakakolwiek fanka literatury obyczajowej mogłaby twórczością
autorki się rozczarować.
Fenomenem jest dla mnie również wszechstronność Magdaleny
Knedler, dotychczas bowiem każda z opisanych przez nią historii była zupełnie
inna od poprzednich, pozbawiona jakiejkolwiek wtórności. I chociaż Tylko oddech
pozornie opowiada o tematach przez literaturę kobiecą wyeksploatowanych do granic
możliwości, to jednak jest zupełnie niepowtarzalny i wyjątkowy. Na zbliżające
się melancholijne jesienne wieczory to powieść wręcz wymarzona. Obowiązkowa
pozycja na półce każdej kobiety.