Przez kilka ostatnich dni niemal cała Polska żyła
wydarzeniami na Nanga Parbat, w której kolejny znakomity polski himalaista
najprawdopodobniej stracił życie. Internet zapełnił się pełnymi jadu i braku
zrozumienia komentarzami kwestionującymi sens takich wypraw i ryzykowania życia
tylko po to, by zdobyć upragniony wierzchołek. Bezspornymi bohaterami wydarzeń
okazali się Denis Urubko i Adam Bielecki, którzy w brawurowej akcji ratunkowej
pomogli zejść Elisabeth Revol. Tomek Mackiewicz został w górze, nie dało się go
uratować.
Jestem totalnym laikiem. Nie znam się zupełnie na wspinaczce,
a moim największym wyczynem było wejście na Czarny Staw, po wcześniejszym
dojściu na Morskie Oko. Bez bryczki. W ramach rodzinnej wycieczki, w adidasach
weszłam też kiedyś na Trzy Korony. Wobec takich wydarzeń, nagłośnionych w
mediach i szczegółowo relacjonowanym niemal siłą rozpędu interesować się
tematem zaczyna każdy. Mnie od razu przypomniały się wydarzenia z wejścia na Broad
Preak, podczas którego życie stracił Maciej Berbeka i Tomasz Kowalski.
Pamiętam, że wtedy fala oskarżeń posypała się właśnie na głowę dzisiejszego
bohatera – Adama Bieleckiego, któremu teraz chętnie wręczano by ordery, a zaledwie
kilka lat temu pojawiały się głosy, że nikt z nim w górę chodzić nie powinien…
Na pytanie kim jest ten młody, zaledwie 35-letni mężczyzna
odpowiada napisana przez niego we współpracy z Dominikiem Szczepańskim książka Spod zamarzniętych powiek, w której Adam Bielecki opowiada o początkach
swojej pasji, determinacji, z jaką starał się osiągnąć cel i ruszyć w końcu w
wysokie góry, a także o kolejnych wyprawach – na Gaszerbrum I, K2 i Broad Peak.
Historie te, niczym rasowe powieści sensacyjne, pełne są zwrotów akcji i
momentów zapierających dech w piersiach, a książkę dzięki nim czyta się z
zapartym tchem, jak najlepszy thriller. Nie sposób jednak nawet na chwilę
zapomnieć, że wszystkie te wydarzenia zdarzyły się naprawdę, pozostali w górach
przyjaciele byli czyimiś mężami, ojcami, przyjaciółmi, a ich śmierć spowodowała
dojmującą pustkę.
„Umrzemy tutaj – powiedział zrezygnowanym głosem. Wybuchłem z wściekłości: - Sam se, kurwa, umieraj! Szarpnąłem jeszcze raz. Śnieg puścił i uwolnił linę poręczową. Góry nauczyły mnie, że jeśli mam w nich zginąć, to walcząc. Ekstremalne sytuacje, wyzwalają w nas niewiarygodne siły, czerpiemy z rezerw, o których istnieniu nie mamy pojęcia. Każdy chciałby walczyć do końca, ale nie każdy zdoła. Ja wiem, że będę walczył do ostatniego tchu.”
Choć początkowo warstwa językowa książki nieco mi
przeszkadzała, nawet nie wiem, kiedy dałam się całkowicie porwać lekturze. Adam
Bielecki stał się dla mnie kimś bliskim, kogo motywacje potrafiłam zrozumieć i
który mnie zafascynował. Z przykrością czytałam o tym, co spotkało go w kraju
po powrocie z Broad Peak i podziwiałam za to, jak poradził sobie z całą tą
sytuacją. Nie schował się w swojej skorupie, nie odizolował od środowiska –
wręcz przeciwnie, chętnie jeździł na prelekcje, odpowiadał na pytania, miał
szczere chęci do rozmowy z największymi swoimi krytykami. Dialogu, którego mu
odmówiono. Dzisiaj, po 5 latach, jego nazwisko znowu jest na ustach wszystkich
i na tyle, na ile zdołałam go dzięki lekturze tej książki poznać, wiem, że podejdzie
do nagłej popularności z dużą dozą dystansu. Zrobił to, co mógł, czego chciałby
sam doświadczyć, będąc w górach – bezinteresownej pomocy, ale tylko wtedy, gdy
jej udzielenie jest możliwe.
Myślę, że łatwo dokonywać oceny sytuacji siedząc z pilotem przed
telewizorem, czy przejeżdżając kursorem po kolejnych portalach internetowych.
Nawet ci, którzy w górach bywają regularnie, nigdy nie dowiedzą się, jak
dokładnie wyglądała sytuacja podczas konkretnego wejścia, kiedy coś poszło nie
tak. A himalaiści to dorośli, świadomi zagrożeń ludzie, którzy samodzielnie
podejmują decyzję. Realizując pasję, narażają swoje życie. I mają do tego
wszelkie prawo.
Dzięki lekturze Spod zamarzniętych powiek częściowo
zrozumiałam, co kieruje tymi niesamowitymi ludźmi i co ciągnie ich w górę. I
choć sama nigdy nie wejdę na ośmiotysięcznik i pewnie nie uda mi się nawet
wejść na Giewont, to zaszczepiłam się odrobiną pasji Adama Bieleckiego. Jego
książka była pierwszą, ale nie ostatnią przeczytaną przeze mnie historią o
górskich wyprawach, a zapisane w niej słowa zostaną ze mną na długo.
„Sądzę, że każdy człowiek powinien przynajmniej raz w tygodniu uprawiać jakiś sport. Abstrahując od oczywistych korzyści zdrowotnych, myślę, że to element higieny psychicznej. Kiedy jesteś zmęczony ruchem, to po prostu zasypiasz i regenerujesz się, zamiast rozpamiętywać codzienne problemy.”