Czytanie
nowej powieści Roberta Galbraitha nie było taką przyjemnością jakiej się
spodziewała i na jaką, nie ma co ukrywać, czekałam z utęsknieniem od czasu
debiutu tego autora. Nie jest to jednak bynajmniej wina samego „Jedwabnika”, który
dorównuje, a nawet moim zdaniem przebija "Wołanie kukułki", a niesprzyjających
okoliczności , które kazały mi książkę czytać partiami, czasem nawet z
kilkudniową przerwą. Niestety – premiera zbiegła się z moim egzaminem i siłą
rzeczy lektury miałam zgoła odmienne.
Co proponuje
nam autor(ka) tym razem? Otóż Cormoran, po sukcesie w sprawie Kukułki odbija
się powoli od finansowego dna i zdobywa coraz to nowe zlecenia. Niestety,
chodzi głównie o śledzenie niewiernych małżonków i co tu dużo mówić, ambicje
detektywa dalekie są od spełnienia. Kiedy więc w progu biura detektywa pojawia
się klientka, która zgłasza zaginięcie męża i prosi detektywa o pomoc nie
potrafi on jej odmówić. Wkrótce okazuje się, że zaginiony mężczyzna napisał książkę
w której obraził połowę literackiego Londynu i został bestialsko zamordowany –
dokładnie tak, jak główny bohater jego powieści. Krąg podejrzanych rozszerza
się z dnia na dzień, a Cormoran styka się z nadmiernym zainteresowaniem mediów
i niechęcia londyńskiej policji, którą niedawno spektakularnie ośmieszył.
Także w
życiu uczuciowym bohaterów sporo się dzieje – asystentka detektywa szykuje się do
ślubu, podobnie z resztą jak wieloletnia narzeczona Cormorana. Niestety tylko
jednej z nich uda się założyć białą suknię…
Kim jest
morderca? Dlaczego młoda transseksualna dziewczyna próbuje zabić detektywa? I
co skrywa Swawolna Małpka?
Jeżeli chcecie
poznać odpowiedź na te pytania koniecznie musicie przeczytać „Jedwabnika”.
Gwarantuję, że żaden fan kryminałów nie poczuje się rozczarowany.