„Mój mąż, Paweł Henert, odszedł ósmego grudnia. Dwunastego, pod wpływem Charlotte Grey o twarzy Cate Blanchett, postanowiłam zrobić – a raczej robić – jedną dobrą rzecz. Wtedy, kiedy się da, i to, co się da. Człowiek lubi sobie powtarzać, że jednostkowy akt niczego nie zmieni. Jeden uczynek, jedna decyzja, jeden głos, jedno słowo – nie mają znaczenia wobec morza innych uczynków, decyzji, głosów i słów. To bzdura. Wszystko zaczyna się od jednego człowieka i jednego gestu. Od jednej rzeczy – dobrej lub złej. Ja postawiłam na dobrą. I miałam nadzieję, że odnajdę w tym wszystkim sens i cel, nawet jeśli nie zwalczę wyrzutów sumienia.”
Powyższy cytat to jedynie próbka magii słów, jakimi w swojej Historii Adeli uwodzi nas Magdalena Knedler. To kolejna już w dorobku autorki
powieść obyczajowa i nie mam wątpliwości, że jest to jej najlepsza
książka. I choć wcześniej wahałam się,
które literackie oblicze pisarki wolę, teraz nie mam cienia wątpliwości – to
właśnie w tym kierunku powinna ona podążać.
Adela Henert właśnie przyjechała do Wrocławia po wielu latach
spędzonych we Włoszech. W nadmorskiej Sperlondze pozostawiła całe swoje
dotychczasowe życie – pracę, dom, przyjaciół, a przede wszystkim wielką miłość.
W Polsce musi zacząć wszystko od nowa, ponownie odkryć kim naprawdę jest i ze
wszystkich sił starać się dalej żyć. W ramach „planu naprawczego” postanawia
robić dobre rzeczy dla innych. Oddaje więc wszystkie pieniądze, ścina warkocz
dla fundacji i przekazuje ubrania do przytułku. Dręczące ją wyrzuty sumienia
sprawiają, że zaczyna żyć jak ascetka. Wynajmuje pokój u nieco ekscentrycznego
wykładowcy akademickiego i podejmuje pracę w księgarnio-kawiarni. Dopiero
znaleziona w pozostawionych przez poprzednią właścicielkę domu kartonach
pęknięta filiżanka, sprawia, że Adela koncentruje się na czymś więcej, niż
tylko rozpamiętywanie własnych win i strat.
Magdalena Knedler sprawiła, że po raz pierwszy od dawna
dosłownie rozkochałam się w powieści. Delektowałam się każdym zapisanym słowem,
każdą stroną i rozdziałem. Wraz z główną bohaterką odradzałam się i odkrywałam
tajemnice przeszłości. Pierwszoosobowa narracja pozwalała mi bardziej wczuć się
w postać Adeli i lepiej odczuwać targające nią emocje.
Historia Adeli to przepiękna opowieść o miłościach. Celowo
użyłam tutaj liczby mnogiej, bohaterka pokazuje bowiem, że kochać można na
wiele różnych sposobów, a sama miłość ma całą paletę odcieni. I choć w książce
wszystko obserwować możemy wyłącznie z perspektywy głównej postaci, nie można
jej zarzucić jednowątkowości. Wręcz przeciwnie, obok tytułowej historii Adeli,
poznajemy również losy młodych ludzi żyjących w trudnych czasach PRL-u czy
problemy współczesnej młodej dziewczyny, która wyłamuje się utartym schematom i
musi walczyć z ludzkimi uprzedzeniami.
Adeli towarzyszymy przez niemal rok, a akcja książki toczy
się raczej niespiesznie. Jednak ani przez chwilę czytelnikom nie grozi nuda,
autorka posiada bowiem rzadki w dzisiejszych czasach dar snucia opowieści.
Swoją książką, okraszoną jak zwykle z resztą sporą dawką nawiązań do kultury i
sztuki (tym razem przybliża nam klasykę literatury i włoski jazz) i doskonałym,
acz dyskretnym poczuciem humoru, udowadnia, że powieści obyczajowe to chyba
najbardziej pojemny z gatunków literackich, a ona niewątpliwie jest jego
królową.
Historia Adeli to pozycja obowiązkowa na liście jesiennych
lektury i myślę, że śmiało napisać mogę, że również najlepsza przeczytana
przeze mnie w tym roku książka.
Recenzja napisana dla portalu lubimyczytać.pl