czwartek, 16 listopada 2017

Magdalena Knedler - "Historia Adeli"




„Mój mąż, Paweł Henert, odszedł ósmego grudnia. Dwunastego, pod wpływem Charlotte Grey o twarzy Cate Blanchett, postanowiłam zrobić – a raczej robić – jedną dobrą rzecz. Wtedy, kiedy się da, i to, co się da. Człowiek lubi sobie powtarzać, że jednostkowy akt niczego nie zmieni. Jeden uczynek, jedna decyzja, jeden głos, jedno słowo – nie mają znaczenia wobec morza innych uczynków, decyzji, głosów i słów. To bzdura. Wszystko zaczyna się od jednego człowieka i jednego gestu. Od jednej rzeczy – dobrej lub złej. Ja postawiłam na dobrą. I miałam nadzieję, że odnajdę w tym wszystkim sens i cel, nawet jeśli nie zwalczę wyrzutów sumienia.”


Powyższy cytat to jedynie próbka magii słów, jakimi w swojej Historii Adeli uwodzi nas Magdalena Knedler. To kolejna już w dorobku autorki powieść obyczajowa i nie mam wątpliwości, że jest to jej najlepsza książka.  I choć wcześniej wahałam się, które literackie oblicze pisarki wolę, teraz nie mam cienia wątpliwości – to właśnie w tym kierunku powinna ona podążać.

Adela Henert właśnie przyjechała do Wrocławia po wielu latach spędzonych we Włoszech. W nadmorskiej Sperlondze pozostawiła całe swoje dotychczasowe życie – pracę, dom, przyjaciół, a przede wszystkim wielką miłość. W Polsce musi zacząć wszystko od nowa, ponownie odkryć kim naprawdę jest i ze wszystkich sił starać się dalej żyć. W ramach „planu naprawczego” postanawia robić dobre rzeczy dla innych. Oddaje więc wszystkie pieniądze, ścina warkocz dla fundacji i przekazuje ubrania do przytułku. Dręczące ją wyrzuty sumienia sprawiają, że zaczyna żyć jak ascetka. Wynajmuje pokój u nieco ekscentrycznego wykładowcy akademickiego i podejmuje pracę w księgarnio-kawiarni. Dopiero znaleziona w pozostawionych przez poprzednią właścicielkę domu kartonach pęknięta filiżanka, sprawia, że Adela koncentruje się na czymś więcej, niż tylko rozpamiętywanie własnych win i strat.

Magdalena Knedler sprawiła, że po raz pierwszy od dawna dosłownie rozkochałam się w powieści. Delektowałam się każdym zapisanym słowem, każdą stroną i rozdziałem. Wraz z główną bohaterką odradzałam się i odkrywałam tajemnice przeszłości. Pierwszoosobowa narracja pozwalała mi bardziej wczuć się w postać Adeli i lepiej odczuwać targające nią emocje.

Historia Adeli to przepiękna opowieść o miłościach. Celowo użyłam tutaj liczby mnogiej, bohaterka pokazuje bowiem, że kochać można na wiele różnych sposobów, a sama miłość ma całą paletę odcieni. I choć w książce wszystko obserwować możemy wyłącznie z perspektywy głównej postaci, nie można jej zarzucić jednowątkowości. Wręcz przeciwnie, obok tytułowej historii Adeli, poznajemy również losy młodych ludzi żyjących w trudnych czasach PRL-u czy problemy współczesnej młodej dziewczyny, która wyłamuje się utartym schematom i musi walczyć z ludzkimi uprzedzeniami.

Adeli towarzyszymy przez niemal rok, a akcja książki toczy się raczej niespiesznie. Jednak ani przez chwilę czytelnikom nie grozi nuda, autorka posiada bowiem rzadki w dzisiejszych czasach dar snucia opowieści. Swoją książką, okraszoną jak zwykle z resztą sporą dawką nawiązań do kultury i sztuki (tym razem przybliża nam klasykę literatury i włoski jazz) i doskonałym, acz dyskretnym poczuciem humoru, udowadnia, że powieści obyczajowe to chyba najbardziej pojemny z gatunków literackich, a ona niewątpliwie jest jego królową.

Historia Adeli to pozycja obowiązkowa na liście jesiennych lektury i myślę, że śmiało napisać mogę, że również najlepsza przeczytana przeze mnie w tym roku książka.



Recenzja napisana dla portalu lubimyczytać.pl

www.lubimyczytac.pl
 

piątek, 10 listopada 2017

Robert Małecki - "Porzuć swój strach"



Są takie debiuty, których się nie zapomina. Są takie kryminały, na których kontynuację się czeka. Robert Małecki i jego znakomite Najgorsze dopiero nadejdzie zalicza się właśnie do tego rodzaju książek. Główny bohater cyklu, dziennikarz śledczy Marek Bener, jest postacią nieszablonową, interesującą i pozostającą w pamięci czytelników. Nic więc dziwnego, że na wydanie drugiego tomu cyklu, zatytułowanego Porzuć swój strach czekałam z niecierpliwością. I co najważniejsze, nie zawiodłam się.

Od wydarzeń opisanych w Najgorsze dopiero nadejdzie upłynęło już trochę czasu. Marek Bener stworzył własną gazetę, która porusza istotne dla mieszkańców Torunia tematy i ściąga do siebie kolejnych reklamodawców. Przygotowując się do wydania kolejnego numeru, dziennikarz otrzymuje telefon z interesującą propozycją. Znany toruński biznesmen oferuje mu spore wynagrodzenie za odnalezienie jego zaginionej córki. Co ciekawe, poszukiwana dziewczyna niedawno odwiedziła Benera w redakcji, ten nie miał jednak szansy, by z nią porozmawiać. Jednocześnie Aldona Terlecka - prawa ręka redaktora naczelnego, prowadzi własne dziennikarskiej śledztwo w sprawie nielegalnych kasyn i hazardu w najwyższych kręgach miejskich elit. Kiedy sprawy zaczynają się zazębiać, a dziennikarz trafia na kolejny trop w sprawie zaginionej żony Agaty, wydarzenia nabierają niebezpiecznego rozpędu.

I tym razem Robert Małecki stworzył historię, w której akcja niemal nie zwalnia, a książka zdaje się gotowym materiałem do filmowej ekranizacji. W Porzuć swój strach początkowo możemy złapać oddech po dramatycznych wydarzeniach z Najgorsze dopiero nadejdzie, jednak pierwotne lekkie wyciszenie i odsunięcie się od sfery prywatnej związanej z wieloletnim poszukiwaniem Agaty szybko się kończy i Bener znowu znajduje się w samym środku cyklonu zdarzeń. Jak łączą się wszystkie te sprawy? Co zaginiona nastolatka chciała przekazać dziennikarzowi? I wreszcie jaki związek z porwaniem żony Benera mają jego teściowie? Mogę Wam obiecać, że emocji związanych z odkrywaniem odpowiedzi na te pytania Wam nie zabraknie. Autor kolejny raz okrasił swój kryminał sporą dawką sensacji, w książce nie brakuje więc scen walki i spektakularnych akcji w hollywoodzkim stylu.

Panie Robercie, jest dobrze! Wysoki poziom debiutu został utrzymany i z niecierpliwością czekam na kolejną część. Na osłodę oczekiwania wyszukam fragmenty z niepokornym Markiem Benerem w kolejnych częściach przygód komisarza Leona Brodzkiego, które wychodzą spod pióra (a raczej klawiatury) Marcela Woźniaka. Jeśli jeszcze nie wiecie, to tych dwóch toruńskich „kryminalistów” najlepiej czyta się w duecie, ich fabularne światy bowiem regularnie się przeplatają, co dodaje kryminalnym historiom dodatkowego smaczka. Polecam gorąco obie serie i czekam na zapowiadanego trzeciego toruńskiego twórcę. 




* książka przeczytana dzięki uprzejmości wydawnictwa Czwarta Strona

www.czwartastrona.pl