czwartek, 28 maja 2015

Bernard Minier - "Nie gaś światła"




WOW! Te trzy litery to najprostszy i najlepszy sposób na zrecenzowanie „Nie gaś światła” Bernarda Miniera. Czytałam już wcześniejsze książki tego autora („Bielszy odcień śmierci” i „Krąg”) i chociaż obie czytało się bardzo dobrze, a fabuła była niezwykle interesująca i dopracowana, to jednak absolutnie nie mają one porównania z najnowszą książką Francuza. Ta bowiem, już w prologu, sprawiła, że miałam na łzy w oczach i  ciarki na plecach. Niestety nie mogę napisać nic więcej, żeby nie zepsuć Wam niewątpliwej przyjemności przeżycia tego na własnej, czytelniczej skórze;)

W „Nie gaś światła” po raz kolejny spotykamy policjanta z Tuluzy Martina Servaza, jednak nie jest on tym razem postacią pierwszoplanową. Akcja rozgrywa się bowiem  wokół Christine - pochodzącej z dobrego domu dziennikarki radiowej, szczęśliwej narzeczonej i szanowanej obywatelki. Poznajemy ją w momencie, kiedy jej życie zamienia się w koszmar, z jakiego nie ma możliwości się wybudzić… Podobnie jak ona zastanawiamy się, która z pojawiających się w książce postaci jest godna zaufania i  może pomóc bohaterce, a kim jest obłąkany psychopata czyhający na jej życie.

Książka jest doskonale skonstruowanym, pełnym napięcia i dramatyzmu thrillerem psychologicznym. Co najgorsze, jest też do bólu realna. Składnia do przeprowadzenia analizy własnego życia i jego bezpieczeństwa, pokazując po jak kruchym lodzie skradamy się każdego dnia. Jest też doskonałą lekcją życiowej siły i nauczką na przyszłość. To kim jesteśmy, nie zależy bowiem tylko od nas…

„Nie gaś światła” jest jednak przede wszystkim doskonałą rozrywką dla fanów gatunku. Pełna zwrotów akcji historia zaskakuje czytelnika nie raz, a rozwiązanie zagadki nieustannie umyka nam sprzed nosa.

Dużą zaletą książki jest również fakt, iż nie jest ona mocno powiązana z wcześniejszymi częściami serii i spokojnie to właśnie od niej można rozpocząć przygodę z Bernardem Minierem. Zapewniam, że warto!

wtorek, 26 maja 2015

Małgorzata Mroczkowska - "Angielskie lato"




Po raz pierwszy recenzję książki piszę zupełnie na świeżo – nie miałam jeszcze czasu otrząsnąć się z powieściowej rzeczywistości, wyjść z roli zaangażowanego w fabułę czytelnika i obiektywnie spojrzeć na dzieło – uznałam jednak, że tym razem właśnie w tej chwili powinnam spisać swoje refleksje.

„Angielskie lato” Małgorzaty Mroczkowskiej skończyłam czytać dosłownie przed sekundą i muszę przyznać, że zakończenie tej konkretnej książki powitałam z pewną ulgą. Nie będę tęsknić za główną bohaterką, nie będę zastanawiać się co wydarzyło się później w literackim świecie. Odpowiedzi na pytania już znam, a do bohaterki, z racji wieku i życiowych doświadczeń, wciąż mi jeszcze daleko.

Muszę przyznać, że kiedy po raz pierwszy przeczytałam opis książki, nie miałam najmniejszej ochoty na jej lekturę. Zapowiedź romansu czterdziestoletniej znudzonej emigrantki z młodym chłopakiem (który w dodatku jest od niej zależny finansowo), nie należy do wątków, które skłoniłyby mnie do lektury. Możecie nazwać to staroświeckim podejściem, ale w tej tematyce uznaję tylko serial „Cougar Town”, a to też bardziej za nieprzyzwoite ilości czerwonego wina i złośliwą Ellie, niż życie uczuciowe głównej bohaterki. Spodziewałam się więc, że nad książką wynudzę się niemiłosiernie, a przebrnięcie przez nią będzie dla mnie drogą przez mękę.

Otóż nic bardziej mylnego! Choć akcja powieści snuje się leniwie jak tytułowe angielskie lato, ma ona nieodparty urok słonecznego popołudnia spędzonego na tarasie. Niby wszystko jest takie jak zwykle, przewidywalne i bez większych atrakcji, a jednak sprawia nam niezwykłą przyjemność i cudownie relaksuje. Takie właśnie jest „Angielskie lato”, a przynajmniej jego pierwsza część, w której obserwujemy powolną metamorfozę głównej bohaterki odkrywającej, że komfort i bezpieczeństwo w życiu to nie wszystko. Później akcja przyspiesza, plącze się i uczy, że każda podejmowana decyzja wpływa nie tylko na nasze życie, ale także na życie ludzi wokół nas. A finalnie, pokazuje, że cokolwiek by się nie wydarzyło – świat nadal będzie się kręcić, słońce wschodzić i zachodzić, a my będziemy musieli pogodzić się z losem.

Cieszę się bardzo, że miałam okazję recenzować tę książkę – w przeciwnym wypadku pewnie nigdy bym po nią nie sięgnęła, a byłaby to duża strata. Myślę, że powinna się ona stać lekturą obowiązkową dla każdej kobiety 30+. Ku refleksji i przestrodze.
Ja sama mam zamiar do niej wrócić za kilka lat. Teraz podsyłam ją mamie - wiem, że będzie zachwycona. 

* egzemplarz udostępniony dzięki uprzejmości Czwartej Strony (Wydawnictwo Poznańskie)

poniedziałek, 11 maja 2015

Katarzyna Puzyńska - "Więcej czerwieni"


Katarzyna Puzyńska jest moim tegorocznym pisarskim objawieniem. Jej debiutancki „Motylek” całkowicie podbił moje serce i trafił idealnie w mój czytelniczy gust. Jest to z całą pewnością najlepszy polski kryminał jaki kiedykolwiek czytałam (po więcej recenzji odsyłam tutaj). Przyznam jednak, że po kolejny tom sięgałam z pewnym niepokojem – czy aby na pewno będzie on tak dobry jak debiut? I czy przez ciągłe zachwalanie książki znajomym, nie wyidealizowałam jej sobie za bardzo? Do tego, ponieważ Puzyńską czytam ze zbiorów miejskiej biblioteki, musiałam wyjątkowo długo czekać, aż spóźniony czytelnik odda przetrzymywany (jedyny!) egzemplarz.  Całe szczęście książka wpadła w moje ręce tuż przed majówką i sprawiła, że deszczowy i chłodny długi weekend miał jednak swój urok.

„Więcej czerwieni” przenosi nas do rozgrzanego upałami Lipowa, w którym szef komisariatu Daniel Podgórski, odkrywa właśnie czym jest szczęście w ramionach pięknej Weroniki. Uczucia warszawianki dalekie są jednak od skwaru panującego za oknem, od którego, podobnie z resztą jak i od Daniela, chętnie by odpoczęła…

W międzyczasie w sennym Lipowie pojawia się seryjny morderca, który szybko zyskuje pseudonim „Mordercy dziewic” i sieje spustoszenie wśród absolwentów pobliskiego liceum. Pani komisarz Klementyna Kopp po raz kolejny poprowadzi wraz z Danielem Podgórskim brawurowe śledztwo, wynik którego z pewnością Was zaskoczy.

O tym, kto morduje dawną paczkę przyjaciół, kim są trzy mądre małpki i co mają one wspólnego z Klementyną Kopp oraz jak potoczą się losy związku Weroniki i Daniela dowiecie się, czytając „Więcej czerwieni”, którą to książkę zdecydowanie Wam polecam.

Katarzynie Puzyńskiej natomiast,  po raz kolejny, gratuluję niezwykłego talentu i cieszę się, że kolejne tomy powstają tak szybko (IV tom już w czerwcu!). A sama z niecierpliwością czekam na moment, w którym rozczytam się w „Trzydziestej pierwszej”.