piątek, 26 września 2014

Jo Nesbø - "Pancerne serce"




Od dłuższego już czasu większość wieczorów spędzam z Harrym Hole – bohaterem serii kryminałów Jo Nesbø. W pewnym sensie zastąpił mi on serialowego dr Housa i stanął z nim w walce o podium w konkursie na najbardziej nieokrzesanego, niepokornego i popapranego bohatera.

Jakiś czas temu znajoma z pracy, z którą podczas kawy omawiałam gusta literackie, wspomniała, że jeżeli lubię Millenium to z pewnością spodoba mi się seria o Harrym Hole, a po kilku dniach przyniosła mi stertę książek, które mimowolnie stały się tłem mojego lata i jesieni… 

10 tomów czytanych jeden po drugim z pewnością może szybko się znudzić ale na szczęście Jo Nesbø ma to co cenię w pisarzach najbardziej – pomysł na nieszablonowego bohatera, ciekawe postacie drugoplanowe i genialne pomysły na fabułę, dzięki którym każdy kolejny tom to zupełnie inna historia i nowe zaskoczenie.
Razem z  Harrym od pierwszych stron kolejnych tomów szukam mordercy, wielokrotnie myląc tropy, by w końcu odnaleźć właściwą osobę i stoczyćj nierówną walkę – nie tylko z czarnym charakterem, ale i własnymi demonami.

Tym razem, w „Pancernym sercu” Harry wraca do Oslo złapać kolejnego w swojej karierze seryjnego mordercę. Po złapaniu Bałwana ("Pierwszy śnieg"), który zagroził najbliższym mu osobom, Harry stracił całkowicie zapał do pracy. Okaleczony zaszył się w Hongkongu i liczył, że świat o nim zapomni, a jemu chociaż na chwilę uda się zapomnieć o świecie… 

Niestety, rzeczywistość nie zapomina o nas tak łatwo. W Oslo toczy się wewnątrzpolicyjna walka o hegemonię, a seryjny morderca sięga po kolejne ofiary. Szef wydziału zabójstw wysyła policjantkę aby odszukała jego dawnego pracownika komisarza Hole i sprowadziła go z powrotem. Na wypadek odmowy ma przekazać mu wiadomość, która z pewnością zmusi go do przyjazdu – jego ojciec umiera…

Harry wraca i jako nałogowiec robi to co zwykle – poddaje się swojemu nałogowi. A nałogiem Harrego, poza miłością do Jim Beama, jest przede wszystkim jego praca…

Reasumując Harry Hole jak zwykle dostarczył mi wrażeń i spowodował, że zamiast uczyć się do zbliżającego się egzaminu z zapartym tchem przewracałam kolejne kartki. 

Zostały mi już tylko dwa tomy serii o Harrym Hole i wiem, że będę za tym bohaterem tęsknić. Dobrze, że w zanadrzu czekają jeszcze kolejne książki Jo Nesbø.

niedziela, 21 września 2014

Robert Galbraith - "Wołanie kukułki"


Ponieważ właśnie zamówiłam przedpremierowo „Jedwabnika” Roberta Galbraitha, który powinien dotrzeć do mnie jeszcze przed najbliższym weekendem, krzyżując tym samym mojej naukowe plany, i o którym z pewnością już niedługo napiszę , postanowiłam przypomnieć i sobie, i Wam wrażenia z lektury pierwszej książki z serii poświęconej przygodom tajemniczego detektywa.

Kim jest detektyw Cormoran Strike? Dla mnie to skrzyżowanie serialowego doktora Housa i Harrego Hole, bohatera książek Jo Nesbo. 
Cormoran jest marudny, neurotyczny, nadużywa alkoholu i jest zdecydowanie negatywnie nastawiony do ludzi. Nie wygląda na wziętego detektywa i zdecydowanie nim nie jest – ma kolosalne długi (na szczęście u swojego ojca – gwiazdora, więc krwawa vendetta mafii mu nie grozi), a na skutek zerwania z wieloletnią partnerką jest również bezdomny. Dodajmy do tego rany odniesione na wojnie i oto mamy w ogólnym zarysie sylwetkę naszego dzielnego detektywa.

Książka rozpoczyna się w momencie, w którym Cormoran stoczył się już na dno i wydaje się, że nic nie pomoże mu się już od niego odbić. Wtedy właśnie zdarza się cud, a właściwie nawet dwa  – agencja pracowników tymczasowych przysyła detektywowi do pomocy utalentowaną i ambitną asystentkę Robin, a do jego biura zgłasza się pierwszy od dawna wypłacalny klient z lukratywnym, ale i jak się wydaje zupełnie beznadziejnym zleceniem wyjaśnienia okoliczności śmierci top modelki pieszczotliwie nazywanej Kukułką.  

Dalszych perypetii bohaterów książki nie będę zdradzać, warto jednak napisać, że J.K. Rowling, która skryła się pod pseudonimem Roberta Galbraitha nie rozczarowuje swoich czytelników. Tak jak z przyjemnością czytałam o perypetiach Harrego Pottera, a później zachwycałam się "Trafnym wyborem" czyli pierwszą „dorosłą” książką tej autorki, tak i teraz, jak za czasów Hogwartu, z niecierpliwością oczekiwałam na premierę kolejnego tomu przygód detektywa Cormorana Strika i jego dzielnej asystentki Robin. I choć na co dzień od klasycznego kryminału wolę mroczne thrillery, ta seria z pewnością w całości zagości na mojej półce.

czwartek, 18 września 2014

John Green - "Gwiazd naszych wina"




Mam pewien problem z książkami, które są mi polecane albo które są szeroko promowane w mediach jako bestsellery czy wybitne dzieła literatury – nie ukrywajmy, że często są to po prostu niewypały.

W zeszły weekend moja nastoletnia siostra przyniosła do domu książkę Johna Greena „Gwiazd naszych wina”, o której sporo już słyszałam i czytałam ale jakoś do tej pory nie ciągnęło mnie do niej za bardzo. I kiedy tak patrzyłam jak Młoda dosłownie ją „połyka” postanowiłam, że koniecznie muszę ją przeczytać. 

Początkowo nie rozumiałam o co tyle zachwytów – bohaterka, chora na raka dziewczyna o imieniu Hazel, spotyka chłopaka, w którym zakochuje się z wzajemnością. Razem walczą z jej chorobą, dzielą się ulubionymi książkami i  wyjeżdżają w wspólną podróż do Amsterdamu. Ok, myślałam, dziewczyna jest chora, i to niewątpliwie jest smutne (a moja cyniczna dusza dodałaby, że również chwytliwe…) ale książka niczym specjalnym się nie wybija. O podobnej tematyce napisano ( chociażby "Bez mojej zgody" mojej ukochanej Jodi Picoult ) i nakręcono ( niezapomniana "Szkoła uczuć") już wiele, a „Gwiazd naszych wina” zdawało się nie wyróżniać na ich tle. 
No właśnie – zdawało się. W połowie książki nagle coś się zmienia i nagle bum! Wczorajszy wieczór spędziłam tonąc w chusteczkach i łzach. 

Książka wbiła mnie w fotel a cytat:

 „ Nie masz wpływu na to, że ktoś cię zrani na tym świecie, staruszku, ale masz coś do powiedzenia na temat tego, kim ta osoba będzie.”
zostanie ze mną jeszcze na dłuuuugo.

Zdecydowanie polecam!


P.S. Nie muszę chyba dodawać jakie filmowe plany mam na nadchodzący weekend?;)

Izabela Sowa - "Powrót"




Długo zastanawiałam się jak opisać „Powrót” Izabeli Sowy. Jest to z pewnością książka niebanalna, daleka od stereotypu babskiego czytadła w polskim wydaniu, w którym panny szukają męża i to najlepiej między słoikami i pasztetami (podsuwanymi im przez ich matki czy też babki o talentach kulinarnych nie mniejszych niż te Magdy Gessler). Ale czy przez to jest to książka lepsza?

„Powrót” jest po prostu dziwny. Tak jak i dziwna jest jego główna bohaterka o infantylnym imieniu Dorotka. Nie, nie Dorota, Dora czy jakiekolwiek inne określenie – zawsze Dorotka. Przyznam, że irytowało mnie to niesamowicie, szczególnie w kontekście charakteru bohaterki.

Co wiemy o Dorotce? Otóż to niespełniona artystka, zagubiona i nieszczęśliwa dorastająca kobieta, która sama nie wie kim jest i kim chciałaby być. Jak więc wymagać od czytelnika aby ją zrozumiał? Dorotka, w swoim stylu gotyckiej pin-up girl, jest jednocześnie modnie aseksualna i wyzwolona, jak i zupełnie niemodnie aspołeczna. Czytelnik ma wrażenie, że Dorotka wszędzie była, wszystko widziała ale niestety nie spodobało jej się nic i nigdzie. Nie wiemy czy to wina skomplikowanej sytuacji rodzinnej, zawiedzionej miłości/przyjaźni czy też może poczucia zmarnowanej życiowej szansy. W życiu Dorotki tylko jedna rzecz jest pewna – w każdej sytuacji będzie się ona czuła źle i nie na miejscu.

Czy udało mi się polubić główną bohaterkę? Zdecydowanie nie. Chętnie wysłałabym ją na jakąś terapię ale niestety nie przyniosłaby ona żadnego skutku – Dorotka przecież nieustannie okłamuje swojego terapeutę. Co więcej, nie udało mi się również polubić także żadnego innego bohatera, ponieważ ich pojawianie się w fabule było raczej marginalne, a ich charaktery niewyraźne. Jedynie babcia zapowiada się na postać ciekawą i nietuzinkową – może powinna powstać historia jej trzech małżeństw i wielkiej miłości do Ukraińca? Mam wrażenie, że byłaby ona ciekawsza od perypetii naszej Dorotki…

Reasumując, sam pomysł na książkę był być może ciekawy ale mam wrażenie, że autorka niedopracowała go wystarczająco. Niemniej jednak książkę czyta się szybko i bezboleśnie i właśnie to, poza ładną okładką, jest jej niewątpliwy plus.

Powrót czyli od czegoś trzeba zacząć.

Czytam dużo i zdecydowanie przebijam roczną średnią statystycznego Polaka.
Czytam wszystko - od harlequina aby odmóżdżyć się po stresującym dniu, po najbardziej mroczny i krwawy thriller medyczny. W mojej biblioteczce Monika Szwaja sąsiaduje z Tess Gerritsen i Harukim Murakami.

Piszę dużo. Niestety to nie opowiadania czy powieści a skomplikowane pisma, od których przeciętnemu człowiekowi włos jeży się na głowie. Z polskim i to literackim często ma to niewiele wspólnego.

Skąd więc pomysł na bloga? Otóż jakiś czas temu po raz pierwszy od czasów zajęć z polskiego w gimnazjum musiałam napisać recenzję książki. Dzięki portalowi lubimyczytać.pl i wydawnictwu Znak otrzymałam egzemplarz najnowszej książki Izabeli Sowy pt. "Powrót" z prośbą o jej zrecenzowanie po przeczytaniu. I wtedy właśnie pomyślałam, że skoro i tak czytam jak nałogowiec i wszystkim wokoło polecam książki, zaopatrując najbliższych w coraz to nowe tytuły to dlaczego nie robić tego online? 

I oto jestem. Piszę. A Wy, Kochani Czytelnicy, powiecie mi czy powinnam kontynuować;)