wtorek, 17 kwietnia 2018

Agnieszka Lingas-Łoniewska - "Kiedy zniknę" & "Kiedy wrócę"


Kiedy po raz pierwszy przeczytałam opis najnowszej dylogii Agnieszki Lingas-Łoniewskiej, zastanawiałam się czy w moim wieku taka historia – o nastolatkach i do nastolatków skierowana, ma w ogóle szansę się obronić. Ponieważ jednak regularnie wymieniam się co ciekawszymi tytułami young adult z moją nastoletnią siostrą, postanowiłam, że dam im szansę. I co się okazało? Kiedy zniknę i Kiedy wrócę tylko pozornie skierowane są do młodszej części czytelniczek autorki. Poruszana w nich tematyka jest bowiem uniwersalna, a rollercoaster uczuć, tajemnic sprzed lat i opisanych wydarzeń sprawia, że w fabułę wciągniemy się niezależnie od liczby wynikającej z naszej metryki.

Rokietnica Górna to małe miasteczko, w którym wszyscy się znają. Wyjątkowo spolaryzowane pod względem społecznym, dzieli swoich mieszkańców na lepszych i gorszych. Podziały nakreślone przed dorosłych siłą rzeczy znajdują swoje odzwierciedlenie również w lokalnym liceum, w którym hierarchia społeczna rodziców przekłada się na popularność ich pociech. Jak to jednak zwykle bywa uczucia i wzajemny pociąg mają się nijak do popularności i stanu portfela, co potwierdzają swoim zachowaniem bohaterowie dylogii.

Mateusz, Leon i Kosma to trójka przyjaciół, którzy od najmłodszych lat mogą na siebie liczyć. Kiedy Kosma zakochuje się w siostrze Matusza, a Leon potajemnie spotyka się z Weroniką – córką lokalnego potentata, a jednocześnie siostrą ich największego rywala, ich przyjaźń może zostać wystawiona na poważną próbę. Szybko jednak okazuje się, że wysoką cenę przyjdzie im zapłacić nie tylko za własne uczucia, ale i grzechy rodziców, których tajemnica sprzed lat w końcu ujrzała światło dzienne i całkowicie zmieniła życie ich dzieci.

Agnieszka Lingas – Łoniewska stworzyła bohaterów, których pokochają jej czytelniczki i historię, od której nie sposób się oderwać. Choć wydanie dwóch części serii jednego dnia wydawało mi się nieco dziwnym zabiegiem, tak teraz już wiem, że wynika ono nie tylko z potrzeb marketingowych wydawcy, ale i troski o zdrowie psychiczne czytelników. Nie odkładajcie więc zakupu drugiego tomu na później, zakończenie Kiedy zniknę sprawia bowiem, że zostajemy wmurowani w fotel i wyłącznie natychmiastowe rozpoczęcie Kiedy wrócę może nas zadowolić.

Jeśli więc myślicie, że czas licealnych miłosnych dramatów jest już dawno za Wami, to jesteście w błędzie. Agnieszka Lingas-Łoniewska kolejny raz udowodniła, że nadany jej tytuł dilerki emocji jest w pełni zasłużony. Duet Kiedy zniknę i Kiedy wrócę to książkowy must have tej wiosny, który sprawi, że zamiast majówkowego grilla będziecie myśleć tylko o kolejnych rozdziałach książek. A co najlepsze, książkowe melodie tworzone przez Mateusza powstały naprawdę i w przerwie od lektury możecie ich posłuchać w wykonaniu zespołu All the wrong ways, do czego gorąco Was zachęcam. 

* książki przeczytane dzięki uprzejmości Autorki i wydawnictwa Novae Res


wtorek, 10 kwietnia 2018

Manula Kalicka - "Koniec i początek"


Moje pierwsze spotkanie z twórczością Manuli Kalickiej miało miejsce zupełnym przypadkiem i zakończyło ogromnym zachwytem. Dziewczyna z kabaretu, choć osadzona w czasach drugiej wojny światowej, była lekturą niezwykle lekką i przyjemną, a jednocześnie mądrą i życiową. Nie spodziewałam się jednak jej kontynuacji, a Koniec i początek uznałam początkowo za osobną historię. Jakież było moje zaskoczenie, kiedy okazało się, że ulubiona bohaterka powróciła!

Irenka Górecka, przedwojenna tancerka kabaretowa, po kilku latach wojny znowu jest w Polsce. Warszawa walczy w powstaniu, a bohaterce po wielu trudach udaje się uciec z miasta. Na targu stara się spieniężyć ostatnią złotą monetę i wtedy właśnie wpada na prostolinijną Helenkę, która nieudolnie handluje ostatnią elegancką sztuką odzieży. Dziewczyny dogadują się ze sobą i wkrótce razem z Zofią – młodą Żydówką, wynajmują mieszkanie. Początkowa nieufność pomiędzy współlokatorkami, które pozornie dzieli wszystko, powoli zamienia się przyjaźń, którą ostatecznie cementują tragiczne wydarzenia towarzyszące wyzwoleniu miasta przez Sowietów. Okazuje się bowiem, że powojenna rzeczywistość daleka jest od oczekiwań, a nowy wróg już czai się za rogiem.

Koniec i początek nie powraca do historii opisanej w Dziewczynie z kabaretu zbyt często. Z dawnych bohaterów nie pozostał prawie nikt poza Irenką, a sama fabuła zaczyna się kilka lat po tym, co wydarzyło się we wcześniejszej części. W posłowiu autorka starała się wyjaśnić, iż tematyka powstania wydaje się jej obecnie mocno wyeksploatowana i celowo ominęła ten okres, ja jednak żałuję, że nie było mi dane poznać całej historii, tym bardziej że o wydarzeniach z brakujących lat wiemy niewiele. Ot tyle, że Władzio zaginął, a Irenka postanawia za wszelką cenę chłopca odnaleźć.

Każda z bohaterek szuka kogoś, kogo wojna im odebrała. Zosia rozdzieliła się z ojcem i schorowaną matką, a rodzinny majątek przepadł, podobnie jak marzenia dziewczyny o architekturze. Choć teraz jej pochodzenie nie jest już tak niebezpieczne, jak jeszcze kilka miesięcy wcześniej, wciąż lepiej nie afiszować się z przeszłością. Hela z kolei, prosta dziewczyna o złotym sercu, na wojnie straciła i matkę, i ukochanego. Skrywa również bolesną tajemnicę, która rzuca się cieniem na jej obecne życie. Przyjaciółki wiedzą jednak, że życie musi się toczyć dalej i w ciężkich powojennych czasach walczą o przetrwanie, a nawet o odrobinę luksusu – nawet jeśli ten objawia się wyłącznie w filiżance gorącej herbaty.

Manula Kalicka stworzyła portret polskich kobiet u schyłku wojennej zawieruchy i opisała rzeczywistość kraju, który powoli podnosi się z gruzów. W tamtych czasach nic nie było oczywiste, a ten, kto dawniej był bohaterem, szybko stawał się nikczemnikiem. Irena, Zofia i Helena powoli budują swoje życie na nowo i pokazują, jak silne potrafią być kobiety, nawet w obliczu kolejnych spadających na nie ciosów.  Kreatywne, odważne i przebojowe, pokazują, że nawet z najgorszej opresji można wyjść z uśmiechem na twarzy.

Pomimo pozornie trudnej tematyki, książka nie traci nic z lekkości, którą zachwyciła mnie Dziewczyna z kabaretu. Codzienne życie polskich miast pokazane zostało bez ubarwień, w często humorystyczny sposób, a opisy wojennych wydarzeń pozbawione są całkowicie zbędnego patetyzmu. Bohaterki to zwykłe dziewczyny, baby z krwi i kości, z którymi czytelniczki mogą się utożsamiać. Starają się być dobre i życzliwe, ale im również przydarzają się gorsze chwile, w których zachowują się egoistycznie, lekkomyślnie, czy po prostu głupio.

Kolejny raz opowiedziana przez autorkę historia mnie urzekła i mam nadzieję, że na następną jej książkę nie przyjdzie mi czekać tak długo. Tym bardziej że w posłowiu pojawiła się zapowiedź historii o hrabinie i profesorze Rosenblattcie – postaciach znanych z wcześniejszej powieści, których losy bardzo chciałabym poznać. Tym zaś, którzy książek Manuli Kalickiej jeszcze nie czytali, mogę jedynie pozazdrościć wielu przyjemnych chwil spędzonych na lekturze.


* książka zrecenzowana dla portalu lubimyczytać.pl

www.lubimyczytac.pl



niedziela, 8 kwietnia 2018

Ewa Zdunek - "Mediatorka"


Macie czasem tak, że książka zdaje się być napisaną specjalnie dla Was? Z interesująco zarysowana w opisie fabułą, do tego wydana przez wydawnictwo, którego książki cenicie i z elektryzującą, wiosenną okładką? W przypadku Mediatorki Ewy Zdunek miałam wrażenie, że dokładnie na taką książkę trafiłam. Niestety, pozory mylą, a ja po przeczytaniu 143 stron stwierdziłam, że dalej czytać już nie będę.

Wcześniejszych książek autorki nie znam i przyznam szczerze, że jej nazwisko było mi dotychczas zupełnie obce. Zaintrygował mnie jednak przesłany przez wydawcę opis i stwierdziłam, że chętnie przeczytam o kulisach sądowych spraw z nieco innej perspektywy, niż ta Joanny Chyłki. Temat mediacji, ostatnio niezwykle promowanej w wymiarze sprawiedliwości i znanej mi z własnych zawodowych doświadczeń, dotychczas nie pojawił się w żadnej z przeczytanych przeze mnie książek i tym chętniej zamówiłam tytuł do recenzji.

Mediatorka to opowieść o Marcie Kołodziej, która w ramach wykonywanej pracy pomaga rozwiązywać problemy swoich klientów, a w życiu prywatnym sama musi zmierzyć się z traumą rozwodu i walki o dzieci. I o ile już liczba nieszczęść i niewyjaśnionych wypadków, którym ulegają bohaterowie, wydaje się mocno przesadzona, tak sam wątek potencjalnego uprowadzenia dzieci przez ich ojca i zachowania bohaterki w tym kontekście całkowicie zniechęca mnie do lektury. Nie robi ona praktycznie nic, a przynajmniej żadne z jej działań nie jest opisane w książce. Mamy za to zabawne przygody zaprzyjaźnionego kominiarza i niezliczone opisy picia przez Martę herbaty w przeróżnych towarzyskich i zawodowych okolicznościach. Kiedy bohaterka – ni z gruszki, ni z pietruszki, zakochała się w ledwo znanym jej lekarzu, który podczas wcześniejszych spotkań zupełnie nie wzbudzał jej zainteresowania – postanowiłam odpuścić.

Autorka miała ciekawy pomysł na fabułę tej książki, jednak jego realizacja poszła zdecydowanie gorzej. Skupiła się ona na zupełnie nieistotnych i pobocznych wątkach, te najistotniejsze, stanowiące sedno życia głównej bohaterki, pomijając lub opisując dosłownie jednym zdaniem. Postacie przyjaciół Marty wykreowane zostały w interesujący sposób, nie pozbawiony wyrazistości i elementów humorystycznych. Ale znowu – kominiarz Zbyszek, który początkowo wyłącznie podkochuje się w urodziwej współpracowniczce, nagle się już z nią spotyka. A niemal wprost ze szpitala wraca do pracy i… spada z dachu (znowu fajna, zabawna scena!) łamiąc rękę i nogę.

Język autorki i sposób opisywania poszczególnych scen nie pozostawia żadnych zastrzeżeń, sama fabuła jednak nie trzyma się kupy i sprawia wrażenie poszatkowanej. Szkoda, bo zarówno pomysł na książkę, jak i sposób pisania Ewy Zdunek mają spory potencjał, który w Mediatorce nie został wykorzystany. Zaznaczam jednak, że to wyłącznie moje spostrzeżenia, a Wy książkę odebrać możecie zupełnie inaczej. Zdecydowałam się zakończyć lekturę po mniej więcej połowie książki, nie wykluczam więc, że jej dalsza część może być zdecydowanie lepsza.