Po raz pierwszy recenzję książki piszę zupełnie na świeżo –
nie miałam jeszcze czasu otrząsnąć się z powieściowej rzeczywistości, wyjść z
roli zaangażowanego w fabułę czytelnika i obiektywnie spojrzeć na dzieło –
uznałam jednak, że tym razem właśnie w tej chwili powinnam spisać swoje
refleksje.
„Angielskie lato” Małgorzaty Mroczkowskiej skończyłam czytać
dosłownie przed sekundą i muszę przyznać, że zakończenie tej konkretnej książki
powitałam z pewną ulgą. Nie będę tęsknić za główną bohaterką, nie będę
zastanawiać się co wydarzyło się później w literackim świecie. Odpowiedzi na
pytania już znam, a do bohaterki, z racji wieku i życiowych doświadczeń, wciąż
mi jeszcze daleko.
Muszę przyznać, że kiedy po raz pierwszy przeczytałam opis książki,
nie miałam najmniejszej ochoty na jej lekturę. Zapowiedź romansu
czterdziestoletniej znudzonej emigrantki z młodym chłopakiem (który w dodatku jest
od niej zależny finansowo), nie należy do wątków, które skłoniłyby mnie do
lektury. Możecie nazwać to staroświeckim podejściem, ale w tej tematyce uznaję
tylko serial „Cougar Town”, a to też bardziej za nieprzyzwoite ilości czerwonego
wina i złośliwą Ellie, niż życie uczuciowe głównej bohaterki. Spodziewałam się
więc, że nad książką wynudzę się niemiłosiernie, a przebrnięcie przez nią
będzie dla mnie drogą przez mękę.
Otóż nic bardziej mylnego! Choć akcja powieści snuje się leniwie
jak tytułowe angielskie lato, ma ona nieodparty urok słonecznego popołudnia
spędzonego na tarasie. Niby wszystko jest takie jak zwykle, przewidywalne i bez
większych atrakcji, a jednak sprawia nam niezwykłą przyjemność i cudownie
relaksuje. Takie właśnie jest „Angielskie lato”, a przynajmniej jego pierwsza część,
w której obserwujemy powolną metamorfozę głównej bohaterki odkrywającej, że
komfort i bezpieczeństwo w życiu to nie wszystko. Później akcja przyspiesza,
plącze się i uczy, że każda podejmowana decyzja wpływa nie tylko na nasze
życie, ale także na życie ludzi wokół nas. A finalnie, pokazuje, że cokolwiek
by się nie wydarzyło – świat nadal będzie się kręcić, słońce wschodzić i
zachodzić, a my będziemy musieli pogodzić się z losem.
Cieszę się bardzo, że miałam okazję recenzować tę książkę –
w przeciwnym wypadku pewnie nigdy bym po nią nie sięgnęła, a byłaby to duża
strata. Myślę, że powinna się ona stać lekturą obowiązkową dla każdej kobiety
30+. Ku refleksji i przestrodze.
Ja sama mam zamiar do niej wrócić za kilka lat. Teraz podsyłam ją mamie -
wiem, że będzie zachwycona. * egzemplarz udostępniony dzięki uprzejmości Czwartej Strony (Wydawnictwo Poznańskie)
Zwróciłam uwagę na tę okładkę na "Lubimy czytać", bo ma piękną, wiosenną okładkę. Fajnie, że napisałaś tak szybko recenzję, bo teraz wiem, czego się spodziewać. Zapowiada się moim zdaniem całkiem ciekawie:)
OdpowiedzUsuńokładka przepiękna!:) zawartość ciekawa, w sam raz na leniwy, wakacyjny wieczór...
UsuńNie ma w takim razie opcji, żebym jej nie przeczytała:)
OdpowiedzUsuń